czwartek, 23 lutego 2012

Zajęcia pozalekcyjne ;)

Koleżanka moja, z którą wiele wiele lat współpracowałam w ramach grupy teatralnej Sfinxjego zaprosiła mnie ostatnio na zajęcia związane z jakimiś technicznymi kwestiami z uczniami gimnazjum. Siedzieliśmy sobie mianowicie ze cztery godziny zegarowe i robiliśmy maski karnawałowe różnymi technikami. Przyniosłam kleje z brokatem, jakieś wstążki, z których i tak już nie korzystałam... Siedzieliśmy długo i bawiliśmy się setnie :)

Wczoraj udało mi siew bić na zebranie dotyczące nowego projektu ( o tym innym razem), natomiast dziś dostałam zaproszenie na warsztaty z zakresu tworzenia biżuterii, a dokładniej kolczyków. Oczywiście zgarnęłam swój warsztat i wynoszę go na zajęcia. Zobaczymy, co z tego wyjdzie. Mam zamiar pokazać, jak robić klasyczne kolczyki z koralików, ale też z przypraw, orzechów, pestek, makaronu... Znów zgarnęłam dużo materiału i mam nadzieję, że młodzież mi się wkręci w zajęcia :)

 Mam tylko zal do A., ze tak późno powiedziała mi o zajęciach, czyli w sumie z dani na dzień. Nawet nie wiem, czy idę tam jako pomoc czy jako instruktor - w każdym razie zapakowałam torbę, zapakowałam synka jeszcze w brzuszku i idziemy :)

[EDIT:]

Okazało się, że byłam instruktorką na tych zajęciach :D
Tutaj zdjęcie z warsztatów. A tutaj coś na temat fundacji na FB.
Było mało osób, było bardzo kameralnie i uroczo :)

sobota, 11 lutego 2012

Skończyłam kocyk :)

Kołderka dopiero się robi. W zamierzeniu miała być trzy kwadraty na trzy, ale po połączeniu, jak zobaczyłam wymiar doszłam do wniosku, ze trzeba dorobić, bo dziecko mi spod tej kołderki wyrośnie w miesiąc. Więc siedzę i dorabiam.
W międzyczasie skończyłam kocyk, który twardo dziergałam w szpitalu. Efekt poniżej :)
Tak miał zostać w zamyśle...

... w rezultacie dodałam kwiatek :)

O kwiatku zadecydowało wykończenie,
bo przypomina listki.
Wzór wykończenia ściągnęłam z nieśmiertelnej strony My Picot i nieco go zmodyfikowałam, żeby można go było wrobić w brzeg koca.

Całość jest wykonana z wełenki akrylowej w kolorach seledynowym i lekkiego ecru, wymiary kocyka to 1m x 1m. I tak mały, ale już nie miałam cierpliwości robić dalej (poza tym wełenka seledynowa mi się skończyła).

czwartek, 9 lutego 2012

...i masa książek, czyli dziwnych manii ciąg dalszy.

W związku z przygotowywaniem pokoju dla młodego musiałam ściągnąć z szafy wszystkie książki, a ponieważ jest to moja pasja od wielu, wielu ładnych lat, postanowiłam umieścić je tam, gdzie ich miejsce, czyli na regale. Dla mnie idea trzymania książek w zamkniętych szafkach mija się z celem całkowicie. Rozumiem oszklone regały, czy też witryny, biblioteczki, ale nie upychanie książek na dolnej półce, byle dalej, żeby potem nie było do nich dostępu. Książka ma cieszyć oko, księgozbiór powinien być łatwo dostępny, szczególnie te pozycje, po które sięga się najczęściej, a nie wstydliwie schowany, byle tylko znajomi nie widzieli.

Swoja drogą - nie rozumiem idei regału, na którym stoją pudełka (chyba, że są one wiklinowe i mieszczą w sobie te wszystkie szpargały, które nie powinny leżeć na wierzchu, bo jedno potrącenie ręki i wszystko leci na podłogę). Osobiście, jakbym mogła, miałabym jedna ścianę w oszklonej witrynie, gdzie trzymałabym książki - od sufitu po sama podłogę. Otwarte regały, jakkolwiek piękne, szybko się kurzą, a ja nie mam zwykle siły ani chęci sprzątać tego częściej jak raz do roku.

Tak więc wszystkie książki, które zebrały mi się w domu przez półtora roku mieszkania z J. upchnęłam na regale. Nie liczyłam, ile tego zebraliśmy... Pewnie dużo, bo z czterech półek książki zajęły trzy :) A i tak jeszcze dwa pudła stoją u teściów, bo całkowicie o nich zapomniałam i niedawno, podczas przestawiania księgozbioru, kiedy nie mogłam znaleźć kilku pozycji olśniło mnie, co też mogło się z nimi stać. Wspominałam już, ze u mamy mojej zostało jeszcze ponad 500 pozycji? Nie? Więc oświadczam, że stoją tam i czekają, aż będę mieć własne mieszkanie i znajdę dla nich przytulny kąt.

Do moich ostatnich zakupów należały oczywiście książki dotyczące ciąży, porodu, połogu i opieki nad noworodkiem, odżywiania, mniej nieco fantastyki, bo ostatnimi czasy trochę szkoda mi czasu na powieści. Jedyne, na co się pokusiłam, ale to z klasyki, to były Kroniki włoskie Stendhala, ale łyknęłam je na raz i zapomniałam połowy tuż po skończeniu. Zostało tylko wrażenie, że dobrze było mieć tę pozycję w ręku.

Do ciekawszych zakupów ostatnich czasów należało:
Bieliźniarstwo Zofii Rębowskiej (to tak a propos mojego zainteresowania szyciem, maszyny jeszcze nie odpaliłam, bo trochę mam stracha)
Odkrywam macierzyństwo dr Preeti Agrawal
Poród bez Granic i Droga mleczna, obie autorstwa Claude Didierjean-Jouveau
W głębi kontinuum Jean Liedloff
Nowoczesne zasady odżywiania Campbella
i odkupione, bo zostało mi ukradzione kilka lat temu Pachnidło Suskinda

Oczywiście Poród bez granic i Drogę mleczną już pożyczyłam nadgorliwej koleżance, która sama bardzo, bardzo chciałaby mieć dziecko, ale jest świeżo po przejściach z eks-mężem.

Mnie osobiście te książki bardzo pomogły w momencie, kiedy okazało się, że do odwołania nie kwalifikuję się na szkołę rodzenia. Cóż było robić, jak nie siedzieć i czytać Widziałam jedną moją koleżankę, tuż po porodzie, po cesarskim cięciu dokładniej, totalnie zdezorientowaną; nie wiedziała, co się wokół niej dzieje i sam fakt porodu i niezrozumienia sytuacji, w której się znalazła stanowił dla niej szok większy niż mógłby ktokolwiek przypuszczać. Płakała na poporodowej chyba ze dwa dni, w końcu na własne żądanie wypisała się do domu. Nie wiedziała, że po cesarce założą jej dren na krew, nie wiedziała, że mogą być problemy z laktacją i przystawieniem małej, nawet nie wiedziała, jak małą przystawić, więc ciągle dawała jej smoczek.

Siedziałam wtedy z dziewczyna chyba z półtorej godziny i jej tłumaczyłam, na ile doczytałam, niektóre rzeczy, ale ze specjalistką nie jestem, to też niewiele mogłam jej pomóc. Bardzo było przykro z tego powodu, ale co człowiek poradzi...

...a ponieważ w panikowaniu jestem mistrzem nad mistrzami, wolę wiedzieć jak najwięcej, niż potem się przejmować tym, że minęło już 5 godzin po porodzie, a ja jeszcze nie mam laktacji. Wiem, przeginam w drugą stronę, o czym wiele osób mi mówiło już nie raz, bo (ponoć) czasami nie warto wiedzieć za dużo. Dla mnie jednak przejście teraz stresu związanego ze świadomością sposobu podawania zzo jest ułatwieniem w porównaniu ze stresem, który może mnie dopaść na porodówce, kiedy człowiek nie wie co się dzieje i co mu będą robić - bądź dowiaduje się tego na chwilę wcześniej.

Takie moje bajanie - w końcu to moje pierwsze dziecko, a jak będzie - życie pokaże.

Na szkole rodzenia, na którą jednak w rezultacie się wbiłam we wtorek okazało się, że na sześć pań, które chodziły od początku kursu wiem chyba najwięcej. Na zdziwienie położnych odparłam tylko tyle, że trochę poczytałam na ten temat, dlatego się orientuję. Poćwiczyłyśmy oddechy na przeponie i było wspaniale :) Rok medytacji centrujących i kilka lat w scholi kościelnej zrobił swoje i ten mięsień mam wyrobiony, moim zdaniem, nawet znośnie ;)

Wiem, że żyjemy w czasach, gdzie książki są drogie, większości ludzi (w tym mnie) nie stać na nówkę z księgarni, jednak antykwariaty przechodzą obecnie rozkwit, warto tam poszperać, gdyż czasami znajduje się wartościowe pozycje kosztujące dosłownie grosze. Wszystkie książki, które wymieniła wyżej, są używane i zapłaciłam za nie pół ceny, nawet doliczając przesyłkę.

Warto czytać... choćby dla samego siebie, żeby nie zamknąć się w czterech ścianach z telewizorem i programem telewizyjnym w garści jako jedyną stała lekturą naszego życia...

środa, 8 lutego 2012

Meble, meble!

Walczę z pokojem syna. Dwa tygodnie temu przywieźli mi meble i dziś dopiero udało mi się doprowadzić całe mieszkanie do stanu używalności, więc wszystko jest na swoim miejscu łącznie z dywanami. Niestety, zajęło mi to tyle czasu, że zanim się obejrzałam zaczęłam ósmy miesiąc ciąży...jest nas coraz więcej, mnie i synka. Dziś na wadze zobaczyłam, że dostałam 15 kilo więcej od wyjściowej sprzed ciąży, a to dopiero początek najcięższego okresu, kiedy dziecko najwięcej przybiera. Mam nadzieję, że damy radę dokulać się razem do końca marca.

Dziś było wielkie sprzątanie szynszylom w klatkach, pokoju syna, teraz zmęczona siedzę sobie nad kocykiem, który staram się skończyć i nie mam nawet siły zrobić sobie obiadu... Można na mnie krzyczeć, ale dostałam dzisiaj w kość. Tym bardziej, że żeby się schylić do klatki, czy aby podnieść coś z podłogi muszę kucać w szerokim żabim rozkroku, bo inaczej brzuch mi się nie mieści.

Na jutro mam zaplanowane wielkie prasowanie i układanie ubrań i pościeli w szafach. Kołyska i komoda dziecka już stoją na miejscu, więc nie ma co marudzić, trzeba się wziąć do roboty i poukładać wszystko na swoich miejscach.Ogarnęłam pudła, ogarnę też ubrania.

A brzuch co i rusz większy i większy... co patrzę w lustro, to coraz więcej mam przed sobą...