wtorek, 14 sierpnia 2012

"Buddyzm dla współczesnej mamy"

Rzuciłam się na głęboką wodę. Kubuś skończył 3 miesiące, a ja wróciłam do pracy - to znaczy w ogóle podjęłam nową pracę. Rzeź niewiniątek to mało powiedziane... Rzuciłam się na mega głęboką wodę. Zdenerwowana, po długim męczącym porodzie, wykończona ciągle zagrożoną ciążą i ciężką chorobą teścia (zmarł 5 dni po urodzinach Kubusia) ledwo doszłam do siebie - i rzuciłam się do pracy.
Mam wyrzuty sumienia, że dziecko ciągle jest rzucane między babciami, bo pracuję z młodzieżą 4 godziny dziennie i nie widzę sensu zabierania dziecka ze sobą. Mogę, ale wiadomo, jak to jest, kiedy człowiek chce złapać kilka srok za jeden ogon. Do tego moje wymiary poszły do przodu o 4 rozmiary, J. zabrania mi ściąć włosy... pogłębiający się dół...
I wtedy na WD pojawiła się kwestia wymiany książek, dzięki czemu w rączki wpadła mi pozycja "Buddyzm dla współczesnej mamy". Pomaga. Wprawdzie w ciągu tygodnia przeczytałam (o zgrozo!) zaledwie 80 stron, ale udaje mi się w większości zalecenia, czy raczej sugestie autorki wprowadzić w czyn.

Nie przywiązywać się do przeszłości.

Nie skupiać się na przyszłości.

Nie oceniać.

Żyć w skupieniu, tu i teraz.

Szczególnie ostatnie stwierdzenie pomaga mi w opiece nad Kubusiem :)

Jak doczytam do końca - napiszę coś więcej. Na razie, w ramach poprawy swojej sytuacji psychicznej wystawiłam wszystkie za małe ciuszki na sprzedaż. Pomaga :)

czwartek, 9 sierpnia 2012

Moje broszki z 2010 roku

Zamierzchłe czasy. Nie znałam wtedy ani mojego niemęża, ani Kubuś nie był nawet w planach... Co za tym idzie, szalałam z pracami ręcznymi ile wlezie. Wiele z nich znalazłam przy niedawnej wizycie u mojej mamy, zwalniając jej moje szafki i część wersalki, żeby mogła trzymać swoje włóczki, wełenki, druty i szydełka.
Prace pochodzą z czasów, kiedy sprawdzałam możliwości modeliny i innych mas temoutwardzalnych (do FIMO niestety nie doszłam, cena była dla mnie wówczas zaporowa...), jednak siedziałam po nocach i dłubałam w najlepsze. Broszki które wtedy powstały może nie są jakimś wysokoartystycznym wytworem, jednak dają radę, kilka osób nawet kupiło ode mnie kolczyki w kształcie aniołków. Jedną parę dałam tez koleżance - jednak już przy pierwszej próbie założenia figurki się uszkodziły i kolczyki zostały mi zwrócone.
A że nie miałam za bardzo co z nimi zrobić - wszystkie oddałam. Taki już mój los - zostają mi zdjęcia i tyle mi wystarczy :)

Dziś uciekam do pracy, robić duży, duży projekt z dziećmi - muszę kupić dwa długie drągi, jakieś patyki i stworzymy sobie postać ludzką metodą upcyclingu. Więcej na ten temat w kolejnym poście. Na razie - zrzucam zdjęcia i mam nadzieję, że żadne się nie uszkodzi.

[edit]
Odpukać, żadne zdjęcie się nie uszkodziło :)

modelina fluorescencyjna. miały być z nich kolczyki, ale nigdy się nie doczekały...

kiść lilaka, zwanego potocznie bzem

tutaj duża broszka z kolczykami

jedna z pięciu par aniołków. Z sentymentu jedną parę sobie zachowałam.
Każdy anioł był inny, włosy robiłam igłą, bo cała główka jest pokryta małymi kędziorami :)

mega-ciężkie kolczyki w kształcie winogron


dwie broszki kwiatowe. To niby miała być niezapominajka, ale wyszła ... duża...

zestaw "wyjściowy", nigdy nie założony

kolejne kwiatki, tym razem żonkile

jeden z chyba dziesięciu motyli; szkoda, ze jeden z mniej ciekawych. reszta rozeszła się jako prezenty do ludzi

kolczyki z zawieszką. Mam trzy takie zestawy i chyba zacznę je nosić :)


Wszystkie poszły do pewnej małej dziewczynki, która mam nadzieję, że będzie mogła się w nie stroić :)

poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Powrót po dłuższej przerwie

9 marca 2012 roku
urodził się mój syn

Kuba Nataniel


i jakkolwiek praca twórcza wre, to niestety, nie zawsze jest czas na tworzenie bloga.
Solennie obiecuję się poprawić.
W najbliższym czasie :)