sobota, 7 stycznia 2017

Druty - Czapa i trochę statystyk

W całym poprzednim roku zrobiłam 1 wpis. Jeden. Jak to brzmi. Jak pomyślę, że przez rok nie zrobiłam nic rękodzielniczego, a moje życie oscylowało wokół pracy i domu, to mi się nóż w kieszeni otwiera. Nie życzę nikomu.

Znaczy - to nie prawda, że robiłam "nic", robiłam rzeczy do pracy, też rękodzielnicze. Ale jak można nazwać szycie hurtowe 200 worków rękodzielnictwem? Spojrzałam dzisiaj na boczny pasek mojego bloga i się zorientowałam, jak długo byłam poza obiegiem... Uj. Nie dziwię się, że teraz dziergam na potęgę, że jak dłużej nie mam nic w rękach, to wręcz fizycznie czuję swędzenie w palcach.

Szal mojej mamy był tak o na rozgrzewkę. W sumie, to na rozgrzewkę przed takim projektem to sobie "dłubnęłam" czapkę, ale szybko mi poszła, bo w jeden dzień, potem dwa dni uczyłam się niewidocznego łączenia dzianin, żeby draństwo wykończyć, a na samym końcu zapomniałam o całej sprawie. Ha, chyba pora tę czapę nieco odświeżyć :P

No - czapa. Jak to czapa. Biorąc pod uwagę, że wsiorbało mi moją poppy, a mam już serdecznie dość zieleni, zrobiłam sobie czapaję tym razem w brązie. Zrobiłam do tego tez komin, który okazał się za szeroki, a jak doszłam do kwestii mitenek, to się okazało, że nie ma w pobliskiej pasmanterii włóczki i muszę czekać do dwudziestego... stycznia. Shit. Na te najgorsze mrozy, bez rękawiczek, bez mitenek, bez niczego. Mam kilka mitenkowych faworytek, ale wciąż nie mogę podjąć decyzji, które wybrać, które zrobić, a 20 stycznia zbliża się dużymi krokami.

*~*~*

Poza tym.... będę musiała ustawić automatyczną publikacje tego posta. Powód jest prosty - WOŚP. Tak, wiem, polityka zakręciła się nawet tutaj. Zastanawiałam się, czy w ogóle poruszać ten temat na blogu, ale co roku biorę udział w WOŚP, więc czemu miałabym udawać, że jest inaczej. Jak zawsze bierzemy udział z moją grupą tańca ognia. Czeka nas w tym tygodniu niezła harówa, jak przez cały poprzedni tydzień, ale wiem, że wyjdzie świetnie, tylko trzeba to porządnie przećwiczyć, potrenować i porobić nieśmiertelne przysiady z synem na plecach, Nie to, żeby jakikolwiek efekt było widać, ale ja czuję się o niebo lepiej, kiedy kolana mi nie strzykają, a po przysiadach z synem wszystkie niedogodności idą się ciurlać :)

Czemu WOŚP - pewnie wśród osób wpadających na ten blog znajdą się jacyś przeciwnicy, ja do tej pory do tematu podchodziłam neutralnie - szefowa organizuje, to się robi (szefowa jest zobligowana w pewien sposób, ale to już mniejsza), jednak kiedy Potwór się urodził był badany właśnie sprzętem kupionym przez WOŚP, a dziecko koleżanki z sali leżało w inkubatorze Wielkiej Orkiestry. Pielęgniarki mówiły tylko, że jakby nie ten sprzęt, to by nic nie było i nie byłoby jak dzieciaczków ratować. Tym samym - może kasy nie wrzucę, może nic nie będę licytować, ale pomogę zrobić show i nie podpalić przy okazji.

Więc czytajcie sobie na zdrowie, a ja spróbuję się nie dojechać w tym tygodniu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz