piątek, 15 sierpnia 2014

Maszyny do szycia - i dlaczego marka Łucznik straciła bardzo dużo w moich oczach

Długo mnie nie było. Podjęłam pracę zarobkową, która jak się okazało zajmuje mi bardzo dużo czasu - plus było jeszcze kilka wyjazdów wakacyjnych, plus jeszcze dzieć szalał jak opętany z kolejnym lękiem separacyjnym, więc już w ogóle na treningi a hula miałam mało czasu, na mycie się tym bardziej, a co dopiero na pisanie...
Do takich najważniejszych spostrzeżeń z kilku ostatnich miesięcy należy:
1. mycie się szarym mydłem jest zajebiste, szczególnie na wyjeździe - ciuchy syfiącego się dziecka chwila moment są suche, dupa swoja i dziecka umyta, domywa wszystko.
2. szare mydło genialnie domywa sceniczne brudzenie i częściowo spiera sztuczną krew, więc tym bardziej jest zajebiste, bo nie potrafią tego inne mocniejsze środki piorące.
3. szare mydło zajmuje mało miejsca :) O wiele mniej niż żel do kąpieli mój, syna i słoik proszku do prania.
4. Szare mydło marki Biały Wielbłąd jest wegańskie (wiwaty, owacje, oklaski, fala i konfetti)
5. Jest możliwym namówienie dwulatka, żeby przez 10 minut udawał martwego na chodniku.
6. Chodzenie za boso to genialna sprawa - tylko ludzie w mieście i lokalach dziwnie na to reagują.

Dziś jednak nie będzie rzeczy o szarym mydle, tylko o maszynach do szycia - tak więc nie wracam z pustym postem i mam nadzieję, że moje spostrzeżenia kogoś ruszą - i nikt nie popełni mojego błędu.

Mam obecnie na stanie w domu trzy maszyny marki Łucznik.

Najmłodsza jest Zofia 2015, prezent sprzed 3 lat od męża.
Kolejna to Łucznik 887, maszyna pożyczona od mojej mamy, na tym to oto sprzęcie uczyłam się szyć.
Dalej to Łucznik Predom, maszyna babki mojego męża - bawiłam się nią przez chwilkę na wyjeździe; maszyna nie ma już stolika, bo się popsuł, więc został sam korpus, który otrzymał drewnianą skrzynkę.
Najstarsza to ciężkie, ważące chyba ze 30 kilo diabelstwo w skórzanej walizie, maszyna teściowej, Łucznik Predom 466, maszyna, która wprawdzie ma pedał, ale potrzebuje zakręcenia korbką "na rozruch", żeby w ogóle puścić igłę w ruch.

Zofia 2015

Łucznik 887
łucznik Predom 466

Pierwsza przedstawiona maszyna to ścierwo jakich mało. Normalnie, póki szyła pipidówki w stylu - tu poszeweczka, tu kosmetyczka, spódniczka ze szmatki, tu łapk do gorącego - byle nie za gruba! - wszystko było w porządku. Czasami stukało toto draństwo, zaczynała głośniej pracować, ale to, co zaczęła odstawiać po jakichś dwóch tygodniach od mojego podjęcia pracy to był jakiś koszmar - coś się pipie poprzestawiało i odpalona szyła z taką ilością decybeli, że musiałam wsadzać kołku w uszy sobie i mężowi. Szlag.
Oczywiście Wałbrzych pipidówa, ale mamy zajebisty punkt naprawy maszyn do szycia, więc poszłam się spytać - co zrobić? Przedmuchać ją sprzężonym powietrzem? Pogłaskać? Obuchem przez łeb? Czy to jest do naprawienia? Na co usłyszałam - "A po co Pani chińszczyznę kupiła?" - "Panie, ta maszyna kosztowała prawie 500 zł!" - "I co z tego, mówię Pani, ze to chińszczyzna, wszystkie Zośki tak się psują, i to ekspresem, bo to maszyna dla pań, która raz na jakiś czas sobie firaneczkę przeszyje. A widzi Pani tamtą? (pełno starych maszyn, pokazuje mi na odpicowaną Łucznika Kornelię, nówka jak ze sklepu) Tak uszkodzona, ze już nie można jej naprawić. Teraz to tylko przycisk do papieru."
Jakbym mogła, to bym w tym momencie puściła po raz kolejny taką wiązankę takiej łaciny, że młodzież przestałaby czytać tego bloga - albo bardzo by jej się słownik poszerzył o bardzo niszowe łacińskie sformułowania.
SZLAG!
Człowiek daje PIĘĆ STÓW za sprzęt o bardzo dobrych referencjach, żeby po trzech latach się dowiedzieć, że kupił chiński szajs?! Już teraz facet mi powiedział, że mam u niego zniżkę na serwis maszyny, bo nie raz do niego wrócę z Zośką. AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA! Mąż, zanim kupił, przegrzebał się przez wszystkie opinie o wszystkich maszynach Łucznika z tego zakresu cenowego (Łucznika i nie tylko), i wybrał tę o najlepszych opiniach. @#$%^&*#@!!!

Jak mi %&#$%@ zaczęła jeszcze do tego zrywać nić (okazało się po czasie, że winne były te tanie igły maszynowe z Lidla - więc ostrzegam za wczasu) teściowa podrzuciła swoją maszynę - tego trzydziestokilowego Łucznika 466. Brudna, nie każdą pętelkę łapie, bo też stara i dawno nie czyszczona, ale jakie było moje zdziwienie, kiedy się okazało, że pracuje z poziomem głośności TAKIM, że słyszałam telefon męża podzwaniający w kieszeni kurtki ponad pół mieszkania dalej.... Się prawie popłakałam z wrażenia. Okazało się jednak, że jak na moje potrzeby maszyna jest za wolna i zbyt mało dokładna - ALE ma przecież swoje lata - chyba z 50 już ich ma, więc wszystko jest to wybaczenia w jej przypadku.

Skończyło się na tym, że mama pożyczyła mi swoją maszynę, Łucznika 887. No i ja jestem tutaj w domu. Maszyna ma nie tonę ściegów cudacznych i upierdliwych, a dwa podstawowe, płynną zmianę tego ściegu, płynna zmianę szerokości ściegu, możliwość trzech pozycji igły, jedyny minus dla mnie to brak możliwości obszywania guzików, ale i tak korzystałam z tej opcji rzadko. Szyje jak marzenie - tutaj regulacja przez stopkę faktycznie wyłapuje nacisk stopy, czego nie mogę powiedzieć o Zośce, która po prostu albo ma bieg 3, 4 i 5, a jak chce się wbić 1 to staje O.o  Maszyna jest ciężka, bo cała jej obudowa jest metalowa, ma to urocze wcięcie do szycia mankietów i poziomy podajnik nici, więc szpulka się nie szarpie jak wariat. Cóż ja mogę więcej chcieć (oprócz opcji obszywania dziurek) ?

O maszynie babci J. nie będę pisać, bo modelu nie pamiętam i też wymagała ona czyszczenia - cóż, wiek. Pamięta bidulka wczesne czasy powojenne.

Praca na maszynie mojej mamy była genialna do czasu, kiedy nie uszkodziłam wahacza. Generalnie to tam poszło od cholery rzeczy za jednym razem, ale facet w punkcie napraw powiedział mi wprost, że jest to wina wieku i eksploatacji maszyny, a nie wadliwego projektu czy wykonania - ojciec na tej maszynie szył mnie i siostrze spódniczki "lambadowe", poszewki, klosze lamp, worki na kapcie, sukienki na bal przebierańców i karnawały do szkoły, mojemu bratu nawet kaburę na broń zabawkową (!!!). Zresztą, poszewki made by Mój Tata są w użyciu do tej pory - nieco sprane, ale szyte szwem francuskim, więc o pruciu nie mam mowy - tylko nieco się starły i spłowiały od 25 lat użytkowania.

I bidna 887 poszła na warsztat ze starości, wymieniono jej wszystkie bebechy i śmiga jak marzenie, a przeklęta Zośka jak się skiepszczyła, tak rzęzi do tej pory, pipa niemyta. Jakbym chciała zabawkową maszynę do szycia, to wtedy w Biedronce były takie plastikowe maszyny do szycia za 100 zł, przynajmniej bym nie żałowała i bym się tak nie wściekała. A tak muszę stówę wywalić na samo czyszczenie tej pi#dy, a o kosztach ew. naprawy już nie myślę, pewnie drugie tyle pociągnie :/



Więc... konkludując....

* współczesnych tanich Łuczników NIE KUPUJEMY.
* stare Łuczniki z Allegro albo Tablicy KUPUJEMY.
* szare mydło jest zajebiste :)

Następnym razem postaram się porobić zdjęcia mojego biurka - tak, mam biurko swoje własne, już nie szyję pokątnie na stole :)

Pozdrawiam wszystkich czytelników :)

7 komentarzy:

  1. o nie tylko nie nowy Łucznik!
    Najgorzej, że to najlepiej sprzedające się maszyny (bo taka wieloletnia renoma) twórca Łucznika w grobie się przewraca.
    Jak ktoś to kupi to prędko się do szycia zniechęci :(
    kupa plastiku złożona na oko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypadkiem od babki męża się dowiedziałam, że powojenne Łuczniki były bossssskie, bo szły na licencji Singera :)

      W 100% się zgodzę, że teraz to jadą na opinii, ale daleko tak nie zajadą. Już teraz opinia - na którą pracowali tyle lat - rozchodzi im się w szwach.

      Usuń
  2. Kochana moją Kornelię 2004 prawie nauczyłam fruwać :D, oddałam w diabły bratowej ( nie lubię jej :D)

    współczuję mocno, ale ocierałam łzy ze śmiechu :D pisz jak najczęściej Kochana bo masz talent :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Witam,
    Z pewna doza zainteresowania przeczytalem co Pani miala jako doswiadczenie z maszynami Lucznik. Przyznam ze jest w tym sporo racji ale nie do konca. Otoz, maszyny prodkuowane przez ta firme i na licencji Singera oczywiscie maja pewna przewage nad Lucznikami starszej generacji ale ...... nie do konca. Singer stosuje od pewnego czasu elementy transmisji wykonane z plastiku takie jak zebatki np. ktore sa glowna przyczyna halasu ktory jest tak zenujacy. Oczywiscie bylo by wspaniale gdyby nie fakt ze te wlasnie elementy starzeja sie dosc szybko, pekaja, krusza sie, lamia i td. Wiec, i jesli o mnie chodzi wole te halasujace Luczniki biorac pod uwage ze te elementy sa wykonane z metalu wiec szansa na ich uszkodzenie jest niewielka, jest tez kwestia ich trwalosci ...... Tak wiec nie do konca zgadzam sie z Pani opinia co do wyboru maszyny ... Ponadto maszyna konserwowana odpowiednio jest nie az w takim stopniu halasliwa zeby nie mozna bylo uslyszec telefonu pomieszczeniu odleglym .... z pewnoscia nie !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przecież autorka blogu wyraźnie napisała że SŁYSZAŁA TEN TELEFON DZWONIĄCY POL MIESZKANIA DALEJ. PAN CHYBA NIE CZYTA ZE ZROZUMIENIEM. maszyna była właśnie tak cicha ze dało się usłyszeć. Zapraszam na jakiś kurs czytania ze zrozumieniem. .

      Usuń
  4. o łał.. trafiłam na ten wpis dziś. DZIŚ - szukając rady, co do ciężkiej anielki dzieje się z moją feralną & osławioną Zośką 2015... -_- a niech to! kupiłam ją raptem tydzień temu, a cyrki takie aż głowa boli. No ale nic, też już wiem, że nowy Łucznik, a stary Łucznik to niebo a ziemia. Aczkolwiek trafiłam na tego bloga, i osobę, która pisze ze stylem, który aż che się czytać ;) Pozdrawiam i życzę szczęścia. Z "dzieciem", mężem, maszynami i całą resztą :D - Kama

    OdpowiedzUsuń