poniedziałek, 28 stycznia 2013

Wege w 30 dni - odsłona trzecia - POZNAJ SWOJEGO WROGA

Tym razem mała retrospekcja... A nawet dwie, te same osoby dyskutujące ze sobą na temat wpływu jednostki i jej wyborów na podaż rynkową...
Retrospekcja pierwsza to rozmowa, a raczej szybka wymiana zdań przeprowadzona w październiku czy listopadzie zeszłego roku, która wywiązała się a propos ogłoszenia w mediach wytworzenia mięsa drogą laboratoryjną, w probówce.
Kobieta: ... widzisz, ja takich rzeczy nie jadam, więc mnie nie dotyczy, czy trafi takie mięso do hamburgera czy też nie.
Mężczyzna: Jasne. Te twoje wszystkie warzywka są pryskane, same pestycydy i GMO, a JA jestem za uprawą ekologiczną!
Kobieta: A ty myślisz, że co te zwierzęta jedzą? GMO. Nawet więcej, niż ci się wydaje, a potem TY to jesz z ich mięsem.
Mężczyzna poszarzał na twarzy, ale szybko musieliśmy skończyć temat, czekały inne sprawy do omówienia.
Druga rozmowa odbyła się w autobusie komunikacji miejskiej, spotkaliśmy się przez przypadek.
Mężczyzna: To o co chodzi z tym całym wegetarianizmem?
Kobieta: W sensie ideologicznym i pro-ekologicznym - wege nie jedzą mięsa, nie napędzają sprzedaży...
Mężczyzna: ?
Kobieta: Skoro jeden człowiek rocznie zjada koło 60 różnych zwierząt, to ja oszczędzę życie tych zwierząt, które są niby na mnie przypisane, że niby je zjadłam. Nie urodzą się, nie zostaną zarżnięte...
Mężczyzna: Ale to jest bez sensu, bo i tak będą zabite i tak, i tak ktoś je zje... Sama świata nie zawojujesz.
Kobieta: Ja sama nie. Ale trzydzieści tysięcy takich jak ja już tak. Popyt rodzi podaż.

Kiedy zaczynając być wege nie myślałam o tym, że ten kotlet na talerzu to czyjeś smutne życie, zaprawione krwią i dzienną dawką kopniaków, bolesne i zakończone horrorem rzezi. Patrząc na talerz nikogo to nie obchodzi. Może dlatego, że mięso jest tak strasznie zobojętniałe, niepodobne do niczego. Jakaś tam świadomość wiążąca się z nazwą jeszcze kiedyś naprowadzi na myśl o zwierzęciu, z którego ten kawałek mięśni pochodzi, ale w większości przypadków nie przypomina ono niczego - zupełnie jak mus jabłkowy paczkowany w woreczki, żeby dzieci jadły coś "zdrowego" w szkole zamiast chipsów czy chrupek. Patrząc na sałatkę nie widzi się poszczególnych warzyw, gdzieś się one gubią przy bardzo drobnym posiekaniu - tak jak kiedyś w określonej jako jarzynowa znalazłam maleńkie kawałki szynki - podobnie mięso na talerzu gubi w sobie to całe okrucieństwo, które się z nim wiąże. Człowiekowi można wcisnąć wszystko, bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.
Tylko kogo nie żal?
Zastanawiałam się kiedyś, jakby to było, gdyby ta cielęcinka czy inna kura okazała się być mogą sąsiada zna przeciwka, który postanowił poddać się eutanazji dla dobra narodu, a żeby nic się nie zmarnowało - narządy do przeszczepu, a mięso na ruszt. Ciało z ciała, krew z krwi. W końcu różnicy nie ma - trochę mięśni, ścięgien, jakiś tłuszcz. W końcu nikt z nas nie bywa w rzeźni, nie ogłusza zwierząt własnoręcznie, nie podrzyna im gardła, nie spuszcza krwi na kaszankę, nie odziera ze skóry, nie patroszy, nie ćwiartuje... Równie dobrze możemy jeść innych ludzi. Wielkiej różnicy tak jakby nie ma - taka krowa przez całe swoje smutne życie jest zmuszana do jedzenia, bita, zaniedbana, w końcu zabita. Tym, co przeznaczono na jej  karmę (która stawała pewnie w gardle ością przez całą tę gehennę zwaną potocznie "produkcją mięsa") można by wyżywić niejedno dziecko u nas w Polsce. Nie w Afryce - głód w Afryce na Polaka jest tak samo abstrakcyjny jak hormony podawane kurom czy mielenie resztek na słoiczki dla dzieci. Przyjęło się, że jesteśmy krajem nieco wyżej rozwiniętym, więc u nas problemu głodu nie ma.
Dla mnie nie ma różnicy między nogą pana Piotra zna przeciwka a nogą świni, zmieloną, usmażoną i wciśniętą w bułkę.
Gdyby był popyt na ludzkie nogi, zapewne zalazłyby się one najpierw na stołach bogaczy, jako produkt niewiadomego na początku pochodzenia, ale stanowiący o statusie i drogi. Tak - cena zadecydowałaby o tym, że najpierw męskie udo byłoby oznaką statusu, potem by się upowszechniło dla klasy średniej, wreszcie rozpoczętoby produkcje na masową skalę, hodując ludzi o ogromnych udach. Aż w końcu zniekształcone, zdeformowane, naszpikowane przyspieszaczami i poprawiaczami smaku (powszednie zawsze smakuje gorzej) lądowałyby na śmietniku, bo z powodu przesycenia rynku odbiorcy nie byliby w stanie wykupić i przejeść takiej ilości ludzkich nóg.
Tylko czy ktoś zadałby pytanie - czyja to noga?
Czyje to jajko?
Komu zabrano to mleko? Bo przecież ktoś tego mleka nie wypił, by mogło trafić do mojej kuchni.
Zdjęcie dziecka z napisem: "Wiem, że tata kradnie moje mleko" może wywołać uśmiech na twarzy, ale zdjęcie cielaka z napisem: "Wiem, że człowiek kradnie moje mleko" powinien dać do myślenia. Tylko czemu wolimy kraść komuś, gdy mamy swoje...
Ach, bo na ludzkim mleku nie zrobi się naleśników, a jajecznica z kobiecych jajeczek byłaby nie do przełknięcia. Sytuacja identyczna jak z nogą. I znów nikt by nie spytał: czyje to jajka, dla kogo było to mleko...

Więc kto w końcu jest tym wrogiem? Ten, co jest świadom wszystkiego i godzi się na zaistniały stan rzeczy, czy ten, który nie wie nic o składnikach odzwierzęcych w kosmetykach, bo informacja jeszcze się do niego nie przedarła?

Wrogiem jest zawsze ten, kto żąda zmian. Nawet jeżeli są to zmiany na lepsze.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz