niedziela, 2 lutego 2014

Małe usprawiedliwienie do ogromnych zakupów.

Zaraz po zakupowym szaleństwie z moich chłopem, kiedy już swoje cudeńka obwąchałam i położyłam się spać - miałam sen. Śniło mi się, że nie mam szydełek. W Lidlu były szydełka we wszystkich wielkościach, a sen mówił mi dobitnie, że szydełek nie mam, a mam coś bardzo ważnego do zrobienia.

Po owych majakach wstałam, wygrzebałam swoje szydełka i okazało się, że aż takie majaczenie to to nie było.

Kiedyś pisałam, że z mamą jedziemy dziergadła i dłubanki szydełkowe jak osoby z manią natręctw. Nie wiem, czemu, ale obie zachowujemy się tak, jakbyśmy musiały to robić dla dobra swojego zdrowia psychicznego i ku zaspokojeniu tego wstrętnego swędzącego uczucia, że jak się czegoś nie nauczę albo nie wykonam, to szaleję (albo mentalnie zadrapię się na śmierć).

Póki mieszkałam z moją mamą, miałam dostęp do wszystkich drutów, szydełek i innych dziwadeł - po co miałam kupować swoje, skoro w domu było wszystko?

Potem się przeprowadziłam, nie było czasu robić, potem ciąża (wtedy fascynacja masą solną i decoupage'm), po urodzeniu się dziecka fascynacja szyciem (maszynę kupił mi mąż pod choinkę), a gdy teraz stwierdziłam, że chyba pora wrócić do drutów i szydełek okazało się, że moje zaplecze akcesoryjne jest w opłakanym stanie.

Druty długie 8mm pożyczyłam od mamy - muszę oddać na dniach. Druty na żyłce 8mm tez pożyczyłam od mamy - i tez muszę oddać. Z nówek fabrycznych raz wykorzystanych mam jeszcze kupione pod koniec grudnia druty proste 2,5, proste 3,5 i proste 5,0 - na tym mój zbiór się kończy.

Z szydełek z nowych (kupowanych w czasie ciąży) to rozmiar 3.0 mm, 3,5 mm oraz 4,0 mm - a kupowane tylko dlatego, że synkowi robiłam kocyk.

Reszta wygląda tak... (obraz nędzy i rozpaczy - mam nadzieję, że teraz mnie rozumiecie...)

bardzo, bardzo stare druty pończosznicze z lat chyba '70

szydełka...

pochodzą z lat 80 - to bardziej zniszczone z lat 90
uczyłam się na nich robić na szydełku jako mała dziewczynka

= rdzewiały =

tutaj widać, że żeby sobie ręki od rdzy nie odparzać,
owinęłam szydełko taśmą klejącą - nie pamiętam nawet,
kiedy to było -

pamiętam natomiast, ze jedno z szydełek przerdzewiało
mi do reszty i musiałam je wyrzucić

 na koniec szydełka z lat '90 - przekleństwo...
główka kiepsko osadzona, wylatywała, klej szybko
puszczał i generalnie robiło się tragicznie.

ile ja ich nałamałam...

...i to generalnie wszystko...

Więc jak człowiek ma w domu mniej niż nic, i wszystko musi pożyczać, żeby cokolwiek zrobić... to chyba zaczyna wierzyć we własne sny ;)

2 komentarze:

  1. Nie wiem jak ja to robię , ale prawie wszystkie druty mam powyginane.. :)
    a to , co zwykle mówię - lepiej mieć więcej niż mniej , np. lepiej mieć więcej materiału niż mniej , jak coś to można obciąć , trudniej dorobić pasek ; lepiej mieć więcej igieł , bo nie wiadomo kiedy nastąpi apokalipsa łamania :) itd .
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niektóre moje szydełka i część drutów prostych też mam powyginane - ale to jest efekt 1. ciężkiej robótki, 2. robienia oczek bardzo ściśle. Spoko - chyba każdy kiedyś w życiu skrzywił jakąś parę drutów ;)
      Ja we wszystkich ścieram czubki - tak mocno podczas robienia trę drutem o drut, że powłoczka się ściera do surowego metalu :D każdy z nas ma w sobie to niszczycielskie "coś" !

      Usuń