niedziela, 11 grudnia 2011

Wymiany i prezenty

Dlaczego lubię się wymieniać? Bo wychodzę z założenia, że gromadzenie swoich prac jest na dobrą metę bezcelowe. Wszystko, co robimy, ma cieszyć nas podczas robienia i oraz cieszyć oko nasze i innych ludzi.
Jednak... jeżeli posiadam butelkę/serwetkę/biżuterię, którą wykonałam, a która leży w pudełku i tyle, to dlaczego ma nie pojechać do kogoś, kto zrobi z niej użytek? Właśnie na takiej zasadzie potrafiłam zrobić ponad 20 jaj wielkanocnych, a dla mnie zostały do domu tylko cztery... Właśnie stąd chyba pojawiła się opcja wymian - wymieniamy się niemal wszystkim, a ja najbardziej cenię, gdy ktoś wymieni się ze mną na coś, co sam wykonał. Wtedy i wilk jest syty, i wilk syty :)

Dziś chciałabym napisać o wymianach międzyblogowych, o których nie mam zielonego pojęcia, a które przecież funkcjonują z dużym sukcesem w Sieci. Moja pierwsza wymiana (która odbyła się nie przez blog, a przez forum internetowe) to była wymiana ze wspaniałą MARGOT, do której poleciał jeden z moich aniołków szydełkowych. W zamian dostałam śliczną zieloną kicię :) Jakbym nie miała szynszyli, na pewno miałabym kota - mieszkałam z czterema różnymi przedstawicielami tego gatunku i jedno jest pewne - pomruczeć sobie w towarzystwie dobra rzecz. Uściski dla Ciebie, Margot!
taka kicia, ze szczęka opada :)

Kiedyś również, podczas wykonywania dyptyku dla mamy kupiłam dwa arkusze złotych ażurowych naklejek - bo mi akurat pasowały do aranżacji. Zużyłam cztery naklejki  i resztę blankietów schowałam, bo nie bardzo widzę zastosowanie takich ornamentów do decu. Koleżanka mamy, która akurat przyszła tego dnia, gdy się z mamą moją widziałam, wypytywała mnie gdzie tez kupiłam te naklejki, bo obecnie zajmuje się robieniem kartek (oczywiście oprócz drutów, szydełka i innych podejrzanych) i szukała właśnie czegoś takiego. W kolejnym tygodniu zaniosłam mamie cały jeden szablon, bo u mnie by tylko leżał, a ta kobieta pewnie zrobiłaby z ich pomocą coś pięknego. Otóż, zdziwienie moje było ogromne, kiedy koleżanka owa podrzuciła mojej mamie jedną z wykonywanych przez siebie kartek. Szczęka mi opadła, bo jakkolwiek naoglądałam się w necie haftu matematycznego, tak po raz pierwszy miałam coś takiego w rękach...
Niebieski wózeczek wziął się z faktu, że w brzuchu rośnie mi przedstawiciel płci męskiej. Już teraz wiem, że charakter to ma po ojcu - wycinają mi kawały w niemal tych samych momentach :)

Jedna z butelek - ta w malinowe kwiaty - pojechała wczoraj do mojego kolegi. Została niemal obwąchana, a następnie schowana do oszklonej witryny, żeby dwie piękne kicie jej nie stłukły przez przypadek, a już przy nas zaczynały się o nią ocierać.
Oto Stich na swoim ukochanym fotelu bujanym
A tak w międzyczasie, biorąc pod uwagę, że wyskoczyłam z kleju do decu, robię ozdoby masosolne i dziergam gwiazdki szydełkiem. Masa solna schnie, a gwiazdki pokarzę, jak wykrochmalę i wyprasuję, a mam już czym prasować ;)


Przygotowania do świąt idą pełną parą :)

1 komentarz: