Papirus rósł, rósł i w końcu dopadły go koty mojej siostra. pamiętacie Xenę i Vito? Były u mnie przez dwa tygodnie -
o tak, 5 szynszyli, 2 koty i 1 małe dziecko.....
- a że papirusy to chyba taka egipska kocimiętka, te dwa futrzaki obracały go namiętnie....
Pierwszej nocy odgoniłam, kolejne kilka nocy też, ale w końcu pewnego ranka wstałam, a papirus był w połowie połamany.
Nie pomogło podnoszenie parasolek, nie chciały się wyprostować.
Kolejnej nocy koty zrzuciły całą misę z wodą i papirusem, półtora litra wody poszło na podłogę i w dywan... kwiatek poszedł do łazienki na kilka dni, dopóki kotki nie poszły z powrotem do siostry.
Wszystkie połamane parasolki musiałam pościnać - obecnie się "szczepią" :)
Natomiast papirus jest o połowę chudszy, niż był.
J. już zaciera ręce, że z tylu szczepek sobie cała duża donice obsadzi i będzie miał tego papirusu dużo, dużo, dużo! A ja już się martwię o rachunek za wodę, bo te kwiaty jednak piją tyle, co dorosły człowiek - półtora litra jeden.
Chociaż na razie, zanim parasolki puszczą korzenie i szczepki pewnie minie z pół zimy, więc nie ma się co spieszyć. Najgorsze właśnie to szczepienie na zimę - nie lubię :( Ale jak koty połamały, to trzeba było coś pomyśleć, szkoda wyrzucać tak piękny kwiat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz