sobota, 18 lipca 2015

O blogu słów kilka - rowerowe takie tam...

Zarobiona jestem - można by rzec. Tia. Zarobiona na tyle, że nie zawsze mam czas się przespać. Nie powiem, żeby było mi to na rękę. Tempo życia, które mam ostatnio po prostu mnie przytłacza. Mam cichą nadzieję, że zwolni, bo zwariuję.
Jak zwykle w takich sytuacjach, robię dużo - ale do pracy, więc nie mam się czym pochwalić :/ Dziergam sobie chusty dwie, na zmianę, ale jeszcze dużo pracy przede mną. Oczywiście włóczka leży, koraliki zamówiłam i zapomniałam, że poszły na adres mojej mamy - kochane moje AlleDrogo. Oprócz tego nic ciekawego się u mnie nie dzieje.

Nie mo, dzieje się - strzeliłam sobie dwie pary alladynek, trzecia w drodze. Spodnie rybaka zostały w pracy okrzyknięte "piżamą"... Nie wiem, czy z powodu wygody, czy się ze mnie dziewczyny chciały pośmiać, stwierdziłam natomiast, że mam je nosie. Nie, może w nosie jednak nie. Ostatnio byłam chora 5 tygodni - na katar, który nie chciał przejść, miałam już tak dość, że może jednak temat nosa zostawmy w spokoju. Wróćmy do spodni. Spodnie były ze mną na jednym z występów tańca ognia, znaczy - były na mojej dupie, ale zdjęć jako takich nie ma, bo na razie nie jeździ z nami nikt, kto by robił zdjęcia - większość osób nam towarzyszących to technicy.

Tak wiec u mnie w tle cały czas coś się dzieje.

Inaczej sprawa ma się na blogu.

Jeszcze inaczej sprawa ma się w ruchu czytelników na tym blogu. Do tej pory żyłam w świętym przekonaniu, że jednak jest to blog poświęcony rękodziełu.  Czasami na zasadzie dziennika pojawiają się tutaj wpisy z moich osobistych doświadczeń życiowych - jak to szynszyla zeżarła mi kapcia (z premedytacją, co by nie było), jak to dostałam kosz piękny wiklinowy kosz za frajer od chłopaka, co gruz wywoził z mieszkania kilka pięter niżej, jak to się uczyłam jeździć na rowerze....

Rower to instytucja wspaniała, zachwycająca, LUBIĘ, tylko chwilowo nie mam czasu sobie pojeździć. jeszcze nie czuję się na tyle pewnie, żeby zasuwać na tym rowerze po mieści, ani też mój składaczek dostosowany do terenu nie jest, a na górala nie wsiądę i już, choćby mnie wołami ciągnęli. Mąż chciał mnie na górala wcisnąć i to był ostatni raz, kiedy byłam na rowerach. Tak mi śrubkę dokręcił, tak sobie po mnie pojechał, że popłakałam się z nerwów i wróciłam do domu. Chciał dobrze, w końcu w Wałbrzychu ponoć WSZYSCY jeżdżą na góralach, więc chciał dobrze, ale tak przesadzi, tak się wystraszyłam, że dałam sobie spokój.

Do czasu.Znajome z pracy jeżdżą na rowerach z holenderską ramą, pięknie nisko wykrojoną, bez żadnego drąga między nogami, co by się w pipkę wciskał. Czaję się, żeby się przymierzyć do jednego takiego roweru. Czaję się chociaż chwilowo brak mi na to czasu.  Pracuje po 14 godzin na dobę i powoli tracę kontakt z rzeczywistością. Jak się ogarnę, to pewnie w końcu posadzę dupsko na jednym z nich i sobie zobaczę jak to wygląda. A potem znowu będę brać nadgodziny, żeby sobie na taki rower zarobić :)

Napisała do mnie jakiś czas temu komentarz pewna Pani, która stwierdziła, że po przeczytaniu mojego wpisu zdecydowała się nauczyć jeździć na rowerze - i się nauczyła! Emocjonalne ze mnie stworzenie, więc jak przeczytałam tę historię popłakałam się ze szczęścia i z dumy. Wpis obliczony był na to, żeby podzielić się z większą grupą ludzi swoimi spostrzeżeniami, procesem nauki i tym, jak się zmienia podejście człowieka do tematu w trakcie nabierania nowych umiejętności. Chciałam, żeby ktoś to sobie kiedyś poczytał i dowiedział się, czego ewentualnie może się spodziewać, kiedy na ten rower po raz pierwszy wsiądzie, co może poczuć, jak się zmieni i czemu nie powinien się bać. W jakiś sposób chciałam pokazać jak to wygląda z perspektywy osoby uczącej się, a nie uczącego - no, nie ukrywajmy, skminy cyklistów, którzy uczą nie-cyklistów potrafią czasami przestraszyć i mają bardziej wydźwięk testowy - a może niech spróbuje tak, a może niech spróbuje siak.... Mąż mój cyklista też chciał się ze mną bawić w ten sposób, co po części było dobre, ale tylko po części - bo to od uczące się powinno zależeć, na ile ma determinacji, na ile chce wyjść poza ten murek "Ja-nie-umiem" i kiedy kończy się jego cierpliwość, kiedy potrzebuje nabrać tchu.

Cieszę się niezmiernie, że takie sobie moje pisanie jednak komuś pomogło wejść w świat rowerów. Cieszę się bardzo, kiedy pojawiają się nowe komentarze pod postem, kiedy ludzie piszą do mnie, że jednak się odważyli, że zebrali w sobie odwagę i - zrobili to. I jest MOC :)

Posta dedykuję tej Pani, która zagląda tu czasami i szuka nowych wpisów o rowerach. Miałam wprawdzie odpisać mailowo, ale najnormalniej w świecie brak mi czasu.

Tak więc odpisuję tutaj - podziwiam, pozdrawiam, ściskam - i dziękuję za wspaniałe wieści :)

Oto kolejny dowód na to, że między "nie umiem" a "wsiadasz i jedziesz" jest dużo pracy, wiele nieudanych prób, dużo wstydu i jeszcze więcej zażenowania - ale jest to do zrobienia.

No, to teraz może opublikuję coś z zakresu rękodzieła artystycznego - w nowym wpisie w sierpniu.

Pozdrawiam Czytelników moich wspaniałych - łapcie słoneczko i witaminę D.

niedziela, 14 czerwca 2015

Moje szycie - Fisherman pants czyli rybaczki inaczej

Każdy, kto miał kiedykolwiek w pasie więcej niż przeciętna pani rozmiaru 38 miał problem z dobraniem spodni. No, powiedzmy sobie wprost - świat utył, a wykroje nie bardzo. Dalej chyba jedziemy na tabelach z lat 80, a od tamtej pory jednak 36-38 przeszło w 40-42.

Od momentu, kiedy poszłam do pracy chciało mi się kupić spodnie, które będą wygodne, dobrze się układać, wyglądać "w miarę" po ludzku i nie odstawać jak walnięte po kilku założeniach. Mój największy problem polega na tym, że jak już się przyssam do jakichś spodni to noszę je tak długo póki 1. nie zachodzi niepodważalna konieczność wyprania 2. nie dojadę materiału do szczętu. Za normalną cenę trudno w tych czasach o wygodny ciuch, który by by i dobrze leżał, i długo wytrzymał. Moje "mniejsze" znajome jakoś tak nie mają z tym problemu, ale ja z moja figurą jabłuszka mam wielkie utrapienie i przy sukienkach, i przy spodniach - bo ja dobre w cyckach, to w brzuszku opięte, a jak dobre w pasie, to w cyckach fale Dunaju, a w udach hektary materiału, który w zamiarze producenta miał przylegać, ale nam odstaje.  Do tego ja mam jeszcze niemal góralskie łydy i jak już znalazłam spodnie, które dobrze na mnie leżą w brzuszku i w udach - usłyszałam szyderczy chichot moich wrednych łydek - że i owszem, spodnie założyłam, a teraz mam sobie zakombinować jak je zdjąć.

Fakt faktem poszłam w końcu do sklepu kupić sobie materiał na alladyny - chciałam zielony, wyszłam z fioletowym.... szczegół....

Jak już uszyłam te przeklęte alladyny - zabrakło mi gumek. Gdzieś diabeł ogonem nakrył, przepiłam wsiąkły, alladyny leżą nieskończone. Czekają do jutra, jutro lecę do pasmanterii i chyba szlag mnie jasny trafi, jak nie będzie wystarczającej ilości szerokiej gumy żebym sobie w pas wciągnęła.

Ale ale, ja sobie zawsze coś do robienia znajdę, znaczy - od ostatniego wpisu kombinuję sobie uszyć torebkę. Już znalazłam model, już rozpracowałam wykrój, tylko materiału mi brak....

Natomiast szperając za innymi modelami alladynek trafiłam na coś takiego, co nazywa się Thai Fishermen Pants. Zakochałam się. Tutaj ma męskiej dupie:


Już pomijając kwestię męską na zdjęciu, spodnie są genialne.
No dobra, może coś na pani:
źródło: http://tastythailand.com/what-are-thai-fisherman-pants-and-where-do-you-buy-them/
Nic dziwnego chyba, że się zakochałam? Spodnie są oneisize oraz unisex - no, może jakby się zagłębić w kwestię zdobienniczą to się okaże, że jednak nie takie zaraz unisex, ale jeżeli chodzi o rozmiar, jak najbardziej onesize. W portkach najpierw się topimy, potem zawiązujemy, a potem to już z górki. W Internecie można znaleźć nawet filmy instruktażowe jak to cudo zawiązać. Nieco gorzej z wykrojem.
Oczywiście niezastąpiona Burda sobie opublikowała wykrój - przecież Burda to Burda, ale oczywiście Polska strona Burdy nie ma ich w ofercie. Zresztą, po moich przeprawach z wykrojem koszuli dla J., który zamawiałam ze Sklepu Burda Polska pod koniec zeszłego roku nie chcę mieć z tą firmą nic wspólnego, chyba, że mnie naprawdę przypnie i
desperacja sięgnie szczytu....

Ja tu sobie gadu gadu. Znalazłam na jednym blogu dwa zajebiste wykroje na te same portki - właśnie fisherman pants. Pierwszy z 8 elementów, drugi z zaledwie 4, który przerobiłam na 3 części (jak to ja). Szyłam z materiału w kratkę, więc drugi wykrój bardziej przypadł mi do gustu, bo nie chciało mi się bawić z dopasowywaniem kratki i wykroju na małej powierzchni materiału, a uproszczony schemat do kratki nadaje się perfekcyjnie.

Drugi wykrój tez jest fajny, chociaż zamierzam wykorzystać go do szycia spodni w dwóch kolorach.

Tutaj można znaleźć pierwszy wykrój: http://clothwithpegs.blogspot.com/2008/09/wrap-pants.html

Jak już wspomniałam, oba wykroje mają swoje zalety.

Podjarałam się tymi portkami jak nastolatka. Usiadłam dziś rano, po kawce mojej kochanej, i zamiast torebki uszyłam sobie spodnie. J. nawet się szarpnął i zrobił mi zdjęcie - i co z tego, jak większość wyszła zamazana i mam dwa, które się nadają od biedy? Fajną mam komórkę, dobry mam aparat w tej komórce, ale jeżeli chodzi o ciuchy rzecz mi się rozbiła o fotografa....



Już w nich śmigałam po mieści i niestety znów z Wałbrzycha wyszła wiocha, bo dupę mi zrobiono za te spodnie.

Wstyd.

Mam jednak zdanie powyższych ludzi w nosie, bo nie wiedzą, jak są wygodne. Ich strata.

Ktokolwiek zatem ma czas sobie zaaplikować takie portki, długość nogawki oczywiście jest dowolna, od szortów do mega długie można mieć - zachęcam. A jak nie po mieście, to chociaż sobie uszyć jako piżamowe. Komfort gwarantowany. Ja sobie chwalę. Bardzo.

Rzekłam.

wtorek, 5 maja 2015

Moje szycie - Spódnica z bykiem

Spódnica z bykiem wzięła się stąd, że nieco mi się... schudło. Tym samym spódnica, która dość długo była na mnie dobra okazała się za szeroka o dobre 10 cm. Co za tym idzie, chciałam zwęzić, ale okazało się, że musiałabym pół spódnicy rozpruć, pozdejmować ćwieki i w ogóle zdefasonować ciuch.
Zdałam w cudze ręce.
Akurat na Papavero trafiło się coś fajnego, więc przyjrzałam się dokładniej. Dokładnie zapraszam do obejrzenia i pobrania wykroju STĄD.
W każdym razie kombinowania z wykrojem było co niemiara, bo nie mogłam rozgryźć instrukcji obsługi zamieszczonej na stronie. Cudem, był to 1 maja, administratorka była aktywna i pomogła.

Wydrukowałam swoją wielkość i... najpierw pojechałam do Ksiaża na Festiwal Kwiatów, kolejnego dnia na rekonstrukcję historyczną z czasów II Wojny Światowej do Kamiennej Góry, kolejnego dnia z dzieckiem do Książa (a co, przecież dla dzieci strefa też była), w poniedziałek też miałam wolne, ale z dzieckiem do przedszkola, a dziś, we wtorek, na chama prawie, sklejałam wzór, szukałam i kroiłam materiał i w ogóle szał pał. Oczywiście nie obyło się bez prucia - pasek przyszyłam na odwrót (palmface, cała ja, bez prucia ani rusz), w trakcie zapomniałam o fizelinie do paska, zamek wyciągnęłam z jakichś kazamatów kiedy do niego doszłam... Dosłowny szał pał.
Od ostatnich dwóch tygodni żyję nieco na granicy zdrowego rozsądku i cieszyłam się, że w końcu w natłoku rzeczy, które robię w ogromnej ilości do pracy albo na zlecenie na osób spoza pracy i obowiązuje mnie klauzula poufności mogłam wyskrobać przy wolnym coś, co mogłam uszyć dla siebie i tak, jak chcę. I z taką ilością byków, jaka mi się zamarzyła :D
I udało mi się uszyć tę spódnicę w powalającej prędkości trzech godzin O.O
Niestety, wyszły dwa zdjęcia dobre. Jak to po ciemku... może uda mi się małża namówić na foty na modelu, ale to zobaczy się jutro. Na razie - na wieszaku:



Kolor ciemny brąz. Generalnie to wykrój polecam :)

niedziela, 1 lutego 2015

Maszyny - BOTHER LS-2125

Dzisiaj recenzja. Recenzja nie byle jaka, bo recenzja maszyny innej niż Łucznik, na których szyłam do tej pory. Bother została przekazana w moje ręce jako drugie (czy może raczej trzecie?) po pół roku od kupienia. Była eksploatowana w sposób fabryczny. Z czystym sumieniem mogę to powiedzieć, bo ilości, które ostatnio szyję to ilości dosłownie fabryczne. Po złej sławie, jaką domowym maszynom do szycia marki Łucznik wyrobiła Zośka, miałam cichą nadzieję, że Bother okaże się od niej lepsza.

LS-2125 to maszyna domowa, niezwykle lekka, posiada wolne ramię, lewo 15 podstawowych ściegów, półautomatczyny system obszywania guzików, szycie wsteczne, takie standardy. Ciekawostką jest, że pstryczkiem od wyłączania oświetlenia wyłącza się cała maszynę. Ciekawy bajer, kiedy człowiek posiada małe dziecko, nieciekawy bajer, że nie można tego światła wyłączyć oddzielnie i szyć przy świetle dziennym - pozostaje wykręcenie żarówki. Sama żarówka w moim modelu przytopiła plastikową obudowę, co jest dla mnie dużym minusem, wygląda to nieestetycznie, żarówka przez obudowę razi w oczy, szycie w czasie dnia jest po prostu nieprzyjemne.

Posiadane ściegi jak ściegi - stebnówka posiada 5 różnych szerokości, których niestety  nie można regulować ręcznie, podobnie jak 5 różnych rodzajów zygzaka. Albo szyjesz, jak ci kazała fabryka, albo wcale. Druga sprawa to możliwość przesunięcia pozycji igły tylko w lewo. Jeżeli dorzucić do tego wymiar standardowej stopki dodawanej do tego modelu - zapomnij o tym, że wszyjesz wpustkę. Chyba, że wpustka owa ma wystawać na jakieś 5 mm poza materiał, to wtedy nie ma sprawy, jeżeli zaś ma być przyszyta ciasno, to raczej na tej maszynie się tego nie wykona.

Naprężenie nici po intensywnej eksploatacji maszyny i dwóch serwisach nadal pozostaje kwestią sporną - do 6 nie widać różnicy, od 7 do 9  nitka potrafi stracić naprężenie bez widocznej przyczyny. W Łuczniku zaraz by pętelkowała od strony bębenka, w Botherze jednak rzecz ma się bardziej partyzancku - brak naprężenia nici trzeba samemu skontrolować - i mimo braku wiązanek puszczanych przy wyplątywaniu tony nici z bębenka, potrafi człowiek puścić wiązankę, kiedy uszyje już cały szew i po odwróceniu na lewą stronę po prostu może sobie spodnią nitką wyciągnąć bez najmniejszego problemu.

Bębenek ma wymiar standardowy jak dla współczesnych maszyn (dla tych, co mają Łucznika Julię II od razu mówię, że Wy macie bębenek o ten milimetr mniejszy od standardowego), wejdzie większość szpulek dostępnych na rynku. W domu miałam trzy modele szpulek łucznikowskich i dwa modele szpulek do Singera - weszły wszystkie. Niespodzianka może człowieka spotkać dopiero w momencie, kiedy będzie chciał sobie szpulkę nawinąć, bo dzyndzelek, na który się szpulkę nabija jest mniejszy niż standard, i tak np. większość szpulek, w tym singerowskie metalowe po prostu się ślizgały, nie stawiały żadnego oporu i nawinięcie czegokolwiek w takich warunkach jest niemożliwe. Więc albo sie kombinuje, albo trzeba sobie kupić specjalny zestaw szpulek specjalnie pod tę wybraną maszynę, dla mnie byłby do 4 zestaw.

Kolejna sprawa, dość istotna dla życia w domu, to waga sprzętu, jego prędkość i głośność.

Bother LS-2125 to najlżejsza maszyna, na jakiej do tej pory szyłam. Prędkość - taka sobie, nie najszybsza, ale zdecydowanie nie najwolniejsza. Jeżeli chodzi o stębnówkę można sobie od serca "depnąć" i jechać do woli, przy zygzaku na najwyższych obrotach maszyna niekontrolowanie przechodzi w tryb stębnowania i tak na 5 ząbków mamy 2 stębnówki, albo i więcej, zależy od prędkości. Biorąc pod uwagę, że materiały nawet do prostych ubrań trzeba obrzucać - na Botherze albo obszywa się je powoli, albo wcale, bo materiał nie będzie zabezpieczony tak jak powinien. Stębnowanie już złapie kilka warstw grubego lnu czy jeans, więc tutaj przyczepić się nie ma do czego - spodnie się skróci, kieszeń uszyje.

Wróćmy na chwilę do wagi sprzętu. Jakkolwiek maszyna jest szybka i w miarę nie hałasuje (bo że jest cicha po wiedzieć nie mogę), nie dano jej wagi, na jaką przy rozwijanej przez siebie prędkości zasługuje. Jeżeli zatem będziemy chcieli uszyć sobie poszewkę na poduszkę - w końcu od tego większość osób rozpoczyna naukę szycia - musimy się liczyć z tym, że maszyna zacznie nam wędrować po stole w takt wykonywanego ściegu. Dla mnie było to przeżycie co najmniej interesujące, kiedy po uszyciu 30-tego worka zaczęłam się zastanawiać, dlaczego maszynę mam już prawie w połowie na kolanach, a pamiętałam, że stawiana była co najmniej 10 cm od brzegu stołu. Wędrowanie maszyny po stole wprawdzie nie jest gwałtowne, ale na dłuższą metę może człowieka zirytować. Do można doliczyć deliryczne trzęsienie się przy wykonywaniu nawet stębnówki, co już w ogóle jest dziwne...

Biorąc po uwagę przebieg maszyny, warunki, w jakich była użytkowana, dwa serwisy i jej stan obecny, nie wystawiłabym jej mega dobrej opinii. Raczej taką mocną tróję. Fakt, dla osoby, która uczy się szyć LS-2125 byłaby jak znalazł, ale tylko pod warunkiem, że maszyna będzie traktowana jako dorywcze zajęcie w co trzeci weekend i szycie dotyczyć będzie poduszek na jaśki czy jakiejś zasłonki. Szycie na niej na dłuższą metę jest uciążliwe - na co składają się niska dokładność na wysokich obrotach, "wędrowanie" maszyny, prowizoryczna możliwość regulacji naciągu nici - ah, jeszcze o kontroli prędkości nie napisałam - pedał jest mało czuły, więc najczęściej chcąc wejść na niskie obroty maszyna po prostu rusza z kopyta", natomiast szycie wsteczne już posiada ładną spokojną prędkość, o dziwo dostosowaną do szerokości wykonywanego obecnie ściegu.

Takie jest moje odczucie po kilku zapracowanych dniach, kiedy Bothera LS-2125 nie odstępowałam na krok. Doszłam jedynie do wniosku, że może i Bother nie musi w bonusie do swoich maszyn dodawać kołków do uszu - to jednak maszyna ma wiele, wiele niedociągnięć, mniej niż łucznikowskie propozycje, ale często pokrywające się z bublami konkurencji.  Na dłuższe szycie - nie polecam.

Jeżeli natomiast ktoś ma swoja opinię na jej temat - chętnie wysłucham każdego komentarza :)

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Druty - Ginkgo Crescend w kolorze benzyny

Kolor włóczki został określony w sklepie jako "benzyna". Coś w tym jest...
Kolejna chusta zaległa z przedświątecznych udziergów. Kolejna, trzecia, za kilka dni, zamknie cykl.

Wzór Ginkgo Crescend z ravelry.com, włóczka Loren Wool Simli Tiftik, 80 gram (półtora motka), druty 4.00 i 5.00, wykańczane szydełkiem 3.0. 

Zdjęcia nienajlepsze, bo po nocy robione (jak to ja...)







Robiłoby się ją ekspresem... robiłoby... zrobiłam pierwsze 12 rzędów koronki i okazało się, że gdzieś tam, przy którymś ogonku, w samym środku chusty spadł mi narzut i jakoś tak niefortunnie, że się małpa jedna naciągnęła i cały blok się rozprostował do niteczek na 3 rzędy w dół. Przysięgam, nie do złapania... Prawie się popłakałam z wrażenia, ale musiałam spruć trzy godziny roboty, wyprowadziłam ją na prostą i rzuciłam w kąt. Kończyłam na 2 dni przed zdaniem dziewczynie. Udało się, i doprawdy nie wiem, czemu nie miałam siły jej wcześniej dokończyć.... Czasami tak jest, że wzór niby prosty, ba!, przecież po raz czwarty robiona, i nagle taki byk.

piątek, 9 stycznia 2015

Druty - Ginkgo Shoulderette Shawl różowa

W zamyśle miała być półokrągła i taką też wykonałam, jednak źle się układała i po miesiącu obchodzenia jej dookoła i zastanawiania się... sprułam bez żalu. O dziwo. Robiłam ją dwa dni, zblokowałam ekspresem i sprułam w 10 minut. Nawet się nie plątała.

Zrobiłam ja po raz drugi, tym razem w wersji shoulderette, czyli trójkątnej, tylko że tym razem zrobiłam ją większą - zamiast 5 powtórzeń na stronę zrobiłam 7 i wyszedł potwór (monstrum by wyszło chyba przy 9 powtórzeniach...).

Poszło 150 g włóczki, czyli niemal trzy motki Simli Tiflik w kolorze pudrowego różu ze srebrną nicią. Druty 4.00 dla body, 5.00 dla lace, wykańczana szydełkiem 4.0.
Blokowała się ekspresem, na ciepło.

Chusta jest jedną z dwóch zamówionych na prezenty gwiazdkowe, więc - żeby nie psuć niespodzianki - pokazuję ją dopiero teraz.






Zdjęcia robiłam w środku nocy, więc kolor taki nieco przekłamany, chusta jest różowiutka, o takusia:

źródło: http://www.grosshandelwolle.com/loren_simli_tiftik_light_pink_silver


~~*~*~*~*~~


W przypadku tej chusty po raz pierwszy doszliśmy z mężem do jednogłosu - kolor chusty nam się obydwojgu nie podoba ;) Robiło się pięknie, róż jest niezwykle wdzięczny w pracy, ale jakoś tak... ani to moja paleta kolorów, ani męża, nawet odcień nie ten. Ale dowiedziałam się, że klientka zadowolona.

sobota, 3 stycznia 2015

Postanowienia Noworoczne 2015

W zeszłym roku, też mniej więcej w tym samym czasie robiłam spis Postanowień Noworocznych na 2014 rok. Żadnych wydumanych cudów, tylko cele do osiągnięcia, jak najbardziej realne i możliwe do wykonania przy odrobinie chęci. Tak jak pisałam, tak też utrzymuję, że postanowienie noworoczne, które się sypie w szwach już przed Trzema Królami to jakaś straszna, grubymi nićmi szyta lipa i uczciwie wobec siebie jest stawiać sobie wymagania czy postanowienia sensowne.

U mnie jakoś tak się to wszystko poskładało, że część się zrealizowała, część nie, ale do rzeczy.

1. Miałam nauczyć się wykonywać koronkę frywolitkową.
2. Wykonać chustę na drutach (w ówczesnym domyśle miał to być Aeolian).
3. Wykonać serwetkę szydełkową koronką brugijską.
4. Powykańczać zaległości.
5. Skompletować sobie druty.
6. Kupić sobie książkę dotyczącą dziewiarstwa.

Jak to wszystko poszło po kolei zdaję relację.

1. Koronka frywolitkowa.

Ha, wyszło kilka gniotków, których nie pokarzę, bo okazało się, że filigranowość koronki frywolitkowej mnie przerosła... Tak więc mam książkę, mam pościągane z netu materiały, mam czółenka... i na tym na razie koniec. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że podejście zrobiłam, niejedno nawet, na przestrzeni roku, i jednak sprawa musi sobie dojrzeć.

2. Chusta.

Phi.


Oraz trzy inne chusty, które robiłam na święta pod choinkę, zrobiłam zdjęcia, ale nie zamieszczałam, co by się nie wydało, co jest dla kogo. Będzie na dniach.

3. Szydełkowa serwetka brugijska.

No, też jest, o Tutaj. Zaczęłam tez kolejną, ale poszła w kąt. Jakoś się zajęłam czymś innym i wzór się zapodział... ale choć jedna została ukończona.

4. Powykańczać zaległości...

...i porobić sobie nowe :D To takie postanowienie przechodnie, może pozostawię bez komentarza :P

5. Skompletować sobie druty.

Tia... Postanowiłam. Mam praktycznie komplet na aluminium. teraz zachciało się Kornelce innych, na drewnie, może jakiś fantazyjny plastik też. Wiem tylko, że bambus to zło... chociaż niekoniecznie, może bambusowe pończosznicze się nie ślizgają i będą genialne, ale to dopiero do wypróbowania. Niby komplet jest... Niby. Jak to z dziewiarkami bywa, na jednej parze drutów świat się dopiero zaczyna, a gdzie kończy - cholera wie.

6. Kupić sobie książkę o dziewiarstwie.

No to tutaj, hm, się nie popisałam, bo kupowałam, dostawałam i wygrywałam sporo książek, niekoniecznie dziewiarskich. Mogę się pochwalić natomiast pozycją Betty Barnden Robótki na drutach. 300 porad, technik i sekretów, którą to pozycję kupił mi mój chłop. Ujdzie w tłoku, chociaż czytałam ja dwa dni i jakoś tak niedosyt czuję.
Szarpnęłam się jeszcze pod koniec roku w antykwariacie na trzy pozycje: Janiny Malinowskiej Wstawki i koronki szydełkowe oraz dwie pozycje Wery Tuszyńskiej: Serwety i serwetki oraz Serwety. Stare toto, ale na pierwszy rzut oka wygląda na o wiele lepiej napisane niż co niejedna pozycja współcześnie, gdzie siedzi człowiek nad wzorem i się zastanawia, czy to z niego robią idiotę, czy sam taki głupi...

Wydaje mi się, że podsumowanie jak najbardziej na plus :D



Tak więc pora na kolejne, wspaniałe Postanowienia Noworoczne na 2015 rok!

W nadchodzącym roku chciałabym...


dokończyć zaczętą w październiku Semele,
w końcu wydłubać sobie Aeolian,

zrobić dzianą torebkę i jedną torebkę na szydełku, tylko dla mnie (może w końcu będę korzystać z jakiegoś mojego wyrobu),

uszyć sobie sukienkę na lato i jedną sukienkę wizytową,

dokończyć patchworkową kapę dla znajomej (zaczętą dobre półtora roku temu),

dokończyć Madame Butterfly dla Młodego.



Chciałabym też, jako doskonałą fanaberię postanowieniową - wykonać maskotkę Nocnej Furii. Kto zna serię "Jak wytresować smoka" - ten wie, o co chodzi ;) Dla tych, co nie wiedzą, zdjęcie:


Do tego w świątecznym młynie doszło do mnie, że umiejętność tłumaczenia wzorów z angielskiego na nasze jest dość cenna. W ciągu kilku miesięcy kiedy jak szalona robiłam chustę za chustą i musiałam rozszyfrować kilka dziwnych kreśleń i oznaczeń - do tego ludzie, którzy w komentarzach i mailach prosili mnie o tłumaczenia wzorów - jakoś tak utwierdzili mnie w przekonaniu, że wiele pięknych wzorów jest po prostu niedostępnych dla Polek z powodu blokad językowych. Jak co poniektóre jeszcze można sobie pokombinować ze schematów, tak np. Maluka bez opisu narzutów czy nieprzetłumaczona Begonia Swirl jest prawie nie do przejścia, jeżeli się nie zna języka, i ani tłumacz Google, ani kombinowanie nic nie pomoże.

W tym roku chciałabym zacząć tłumaczyć wzory na język polski.

Moje robocze tłumaczenia, najczęściej na kartkach, są raczej po prostu spisanymi wzorami w języku angielskim, gdzie niektóre bardziej skomplikowane konstrukty czy nowe oczka opisuję sobie zielonym długopisem pomiędzy tekstem. Mało tego, muszę je czasami narysować, tak jak przy robieniu Butterfly Beret czy już prawie świętego Poppy. Trochę szkoda, żeby ta wiedza gdzieś tam mi się na karteczkach zawieruszyła, potem ludzie do mnie piszą, a ja szukam karteczek przez pół mieszkania. Tak więc takim długoterminowym postanowieniem tego roku będzie pospisywanie tych wzorów w języku polskim, które mam opracowane z języka angielskiego, jakoś tak ładnie, składnie i z sensem.

Jeżeli zatem ktoś ma wypróbowany generator plików PDF - z miłą chęcią przyjmę wszelkie namiary :)

No i ostatnie postanowienie...
zorganizować z końcu jakieś
Candy
:D

piątek, 2 stycznia 2015

Witam Was Kochani w Nowym Roku!

Nie miałam za grosz czasu przed Świętami i w przerwie międzyświątecznej, a Sylwestra przespałam - tak, każdemu się coś od życia należy.

Z tej tutaj pozycji chciałabym Wam życzyć
wszystkiego dobrego w Nowym Roku 2015.
Żeby Was nikt nie wkurwiał
i żebyście też nie dawali innym powodów do wkurwiania się.

I uwierzcie, że świat nagle stanie się mega prosty,
pozytywny i przyjazny.

Spokoju, pozytywów,
kilometrów włóczek i innych nici!