czwartek, 9 lutego 2012

...i masa książek, czyli dziwnych manii ciąg dalszy.

W związku z przygotowywaniem pokoju dla młodego musiałam ściągnąć z szafy wszystkie książki, a ponieważ jest to moja pasja od wielu, wielu ładnych lat, postanowiłam umieścić je tam, gdzie ich miejsce, czyli na regale. Dla mnie idea trzymania książek w zamkniętych szafkach mija się z celem całkowicie. Rozumiem oszklone regały, czy też witryny, biblioteczki, ale nie upychanie książek na dolnej półce, byle dalej, żeby potem nie było do nich dostępu. Książka ma cieszyć oko, księgozbiór powinien być łatwo dostępny, szczególnie te pozycje, po które sięga się najczęściej, a nie wstydliwie schowany, byle tylko znajomi nie widzieli.

Swoja drogą - nie rozumiem idei regału, na którym stoją pudełka (chyba, że są one wiklinowe i mieszczą w sobie te wszystkie szpargały, które nie powinny leżeć na wierzchu, bo jedno potrącenie ręki i wszystko leci na podłogę). Osobiście, jakbym mogła, miałabym jedna ścianę w oszklonej witrynie, gdzie trzymałabym książki - od sufitu po sama podłogę. Otwarte regały, jakkolwiek piękne, szybko się kurzą, a ja nie mam zwykle siły ani chęci sprzątać tego częściej jak raz do roku.

Tak więc wszystkie książki, które zebrały mi się w domu przez półtora roku mieszkania z J. upchnęłam na regale. Nie liczyłam, ile tego zebraliśmy... Pewnie dużo, bo z czterech półek książki zajęły trzy :) A i tak jeszcze dwa pudła stoją u teściów, bo całkowicie o nich zapomniałam i niedawno, podczas przestawiania księgozbioru, kiedy nie mogłam znaleźć kilku pozycji olśniło mnie, co też mogło się z nimi stać. Wspominałam już, ze u mamy mojej zostało jeszcze ponad 500 pozycji? Nie? Więc oświadczam, że stoją tam i czekają, aż będę mieć własne mieszkanie i znajdę dla nich przytulny kąt.

Do moich ostatnich zakupów należały oczywiście książki dotyczące ciąży, porodu, połogu i opieki nad noworodkiem, odżywiania, mniej nieco fantastyki, bo ostatnimi czasy trochę szkoda mi czasu na powieści. Jedyne, na co się pokusiłam, ale to z klasyki, to były Kroniki włoskie Stendhala, ale łyknęłam je na raz i zapomniałam połowy tuż po skończeniu. Zostało tylko wrażenie, że dobrze było mieć tę pozycję w ręku.

Do ciekawszych zakupów ostatnich czasów należało:
Bieliźniarstwo Zofii Rębowskiej (to tak a propos mojego zainteresowania szyciem, maszyny jeszcze nie odpaliłam, bo trochę mam stracha)
Odkrywam macierzyństwo dr Preeti Agrawal
Poród bez Granic i Droga mleczna, obie autorstwa Claude Didierjean-Jouveau
W głębi kontinuum Jean Liedloff
Nowoczesne zasady odżywiania Campbella
i odkupione, bo zostało mi ukradzione kilka lat temu Pachnidło Suskinda

Oczywiście Poród bez granic i Drogę mleczną już pożyczyłam nadgorliwej koleżance, która sama bardzo, bardzo chciałaby mieć dziecko, ale jest świeżo po przejściach z eks-mężem.

Mnie osobiście te książki bardzo pomogły w momencie, kiedy okazało się, że do odwołania nie kwalifikuję się na szkołę rodzenia. Cóż było robić, jak nie siedzieć i czytać Widziałam jedną moją koleżankę, tuż po porodzie, po cesarskim cięciu dokładniej, totalnie zdezorientowaną; nie wiedziała, co się wokół niej dzieje i sam fakt porodu i niezrozumienia sytuacji, w której się znalazła stanowił dla niej szok większy niż mógłby ktokolwiek przypuszczać. Płakała na poporodowej chyba ze dwa dni, w końcu na własne żądanie wypisała się do domu. Nie wiedziała, że po cesarce założą jej dren na krew, nie wiedziała, że mogą być problemy z laktacją i przystawieniem małej, nawet nie wiedziała, jak małą przystawić, więc ciągle dawała jej smoczek.

Siedziałam wtedy z dziewczyna chyba z półtorej godziny i jej tłumaczyłam, na ile doczytałam, niektóre rzeczy, ale ze specjalistką nie jestem, to też niewiele mogłam jej pomóc. Bardzo było przykro z tego powodu, ale co człowiek poradzi...

...a ponieważ w panikowaniu jestem mistrzem nad mistrzami, wolę wiedzieć jak najwięcej, niż potem się przejmować tym, że minęło już 5 godzin po porodzie, a ja jeszcze nie mam laktacji. Wiem, przeginam w drugą stronę, o czym wiele osób mi mówiło już nie raz, bo (ponoć) czasami nie warto wiedzieć za dużo. Dla mnie jednak przejście teraz stresu związanego ze świadomością sposobu podawania zzo jest ułatwieniem w porównaniu ze stresem, który może mnie dopaść na porodówce, kiedy człowiek nie wie co się dzieje i co mu będą robić - bądź dowiaduje się tego na chwilę wcześniej.

Takie moje bajanie - w końcu to moje pierwsze dziecko, a jak będzie - życie pokaże.

Na szkole rodzenia, na którą jednak w rezultacie się wbiłam we wtorek okazało się, że na sześć pań, które chodziły od początku kursu wiem chyba najwięcej. Na zdziwienie położnych odparłam tylko tyle, że trochę poczytałam na ten temat, dlatego się orientuję. Poćwiczyłyśmy oddechy na przeponie i było wspaniale :) Rok medytacji centrujących i kilka lat w scholi kościelnej zrobił swoje i ten mięsień mam wyrobiony, moim zdaniem, nawet znośnie ;)

Wiem, że żyjemy w czasach, gdzie książki są drogie, większości ludzi (w tym mnie) nie stać na nówkę z księgarni, jednak antykwariaty przechodzą obecnie rozkwit, warto tam poszperać, gdyż czasami znajduje się wartościowe pozycje kosztujące dosłownie grosze. Wszystkie książki, które wymieniła wyżej, są używane i zapłaciłam za nie pół ceny, nawet doliczając przesyłkę.

Warto czytać... choćby dla samego siebie, żeby nie zamknąć się w czterech ścianach z telewizorem i programem telewizyjnym w garści jako jedyną stała lekturą naszego życia...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz