środa, 22 maja 2013

Wege w 30 dni - Odsłona siódma - O TOLERANCJI

Na potrzeby dzisiejszych rozważań zaczniemy od cytatu. Tak, cytaty są ważne, łapanie się za słówka, przerzucanie argumentami... Dziś będzie o sporach, niesnaskach i przepychankach, krzywych uśmieszkach i wytykaniu palcami, dziś będzie o:
Tolerancja - (wg ciotecki Wikipedii) - (łac. tolerantia – „cierpliwa wytrwałość”; od łac. czasownika tolerare – „wytrzymywać”, „znosić”, „przecierpieć”) – termin stosowany wsocjologii, badaniach nad kulturą i religią. W sensie najbardziej ogólnym oznacza on postawę wykluczającą dyskryminację ludzi, których sposób postępowania oraz przynależność do danej grupy społecznej może podlegać dezaprobacie przez innych pozostających w większości społeczeństwa. W okresie reformacji pojęcie to było stosowane w odniesieniu do mniejszości religijnych. Obecnie termin ten obejmuje również tolerancję różnychorientacji seksualnych oraz odmiennych światopoglądów. (Żródło TU).
Brzmi pięknie, nieprawdaż? Na chłopski rozum biorąc całość, kiedyś "tolerowało się" tylko szeroko pojętych innowierców, czyli nie-katolików, innymi słowy: grupa oszołomów oddaje cześć Ogromnej Cebuli, idą w demonstracji przez całe miasto na plantację w/w warzywa, na co wszyscy reagują anielskim spokojem, brak słów pogardy, pokazywania sobie wyznawców Reformy Ogromnej Cebuli, wzywania policji czy ataku Młodzieży Wszechpolskiej. Ot, Katolicy mają Boże Ciało, Wyznawcy Cebuli idą oddać cześć na plantację. Logiczne dla każdego.
Problem zaczyna się w momencie, kiedy chęć identyfikacji z grupą jest tak silna, że anielski spokój zostaje odrzucony gdzieś na dalszy plan, schowany do kieszeni, stereotypy i uprzedzenia, zmiksowany z tym wszystkim konformizm tworzą niebezpieczny koktajl  którego skutki często wywołują zgagę bądź odbijają się bolesną czkawką w (chyba) nieskończoność. Mówię tutaj o takich zjawiskach, na które już często nie zwracamy uwagi z racji ich powszechności - "Zakaz pedałowania" chociażby, i przekreślona para gejów oprawiająca sex "na pieska". Katolicy za wszelką cenę starający się udowodnić, że tylko ich wiara jest jedyną słuszną. Świadkowie Jehowy, próbujący przekonać wszystkich do tego samego. Muzułmanie, którzy też uważają, że tylko Allah jest wielki, oraz wyznawcy Reformy Wielkiej Cebuli uznający na przystawkę tylko francuską cebulową, z grzaneczkami. Wegetarianie uważający, że jedzenie mięsa jest "złem", weganie uważający, że wszystko, co nie jest wegańskie należny zwalczyć, łącznie z kosmetykami, środkami czystości i butami ze skóry ekologicznej klejonymi klejami na bazie składników odzwierzęcych, zaraz obok ludzi jedzących mięso, uważających się za wszystkożerców(*) wyznających zdrową różnorodność i freeganie, jedzący tylko resztki ze śmietników. Nie bez powodu postawiłam wszystkich w jednej linii. Tutaj tematyka tolerancji wchodzi na teren upodobań kulinarnych, sposobu odżywiania, a co za tym idzie stylu życia. W każdej z tych grup znajdują się skrajni radykałowie, którzy są w stanie obrzucić błotem tych, co nie uznają ich racji. Właśnie o takich radykałach będziecie mogli poczytać sobie dalej, więc jeżeli kogoś już teraz odrzuciło - lojalnie uprzedzam, by nie czytał dalej.

(*) Termin pożyczyłam od Michella Pollana z pozycji W obronie jedzenia. Manifest wszystkożerców, jako określenie jak najbardziej, moim zdaniem, neutralne


Jak już się rzekło, czarna owca znajduje się wszędzie. Są wszystkożercy miksujący mięso wegetarianom do posiłków, są też weganie krzywiący się na wszystko, co nie jest wegańskie i na siłę zmuszający innych do jedzenia ichnich potraw. Oczywiście wynika z tego awantura totalna, bo wegetarianin mięsa nie zje, a wszystkożerca czuje się zmuszany do jedzenia tej przysłowiowej już trawy. Potrzeba argumentów. Więc sięga się po opracowania naukowe i przerzuca argumentami, które posiadają swoje źródło w empirycznych dowodach i doświadczeniach. I tak wegetarianie i weganie udowadniają, że białko zwierzęce szkodzi i wywołuje raka (**), a dietetycy udowadniają, że zwiększona ilość węglowodanów w diecie wegańskiej u niektórych osób może wywołać przybieranie na wadze. I kontra, bo przecież raka można dostać od wszystkiego, i kontra, bo przecież weganizm jest ZDROWY i nie może wywoływać tycia, a wiele osób na nim wręcz chudnie (wiele, a nie wszyscy).
Człowiek znudzony tym wszystkim, bo niekompetentny w swojej wiedzy idzie do specjalisty, którego profesjonalizm, nacechowany neutralnością w ocenie różnych diet, a więc TOLERANCYJNY, zaczyna liczyć, stara się sprostać naszej prośbie, czyli "Chcę być wegan" i dowiaduje się, że jest to bardzo, bardzo ciężkie do zrobienia w tym jednym konkretnym przypadku. Podobnie, jak nie każda kobieta jest w stanie wykarmić swoje dziecko piersią (1), tak nie każdy człowiek może sobie pozwolić na przejście na dietę wegańską. Tutaj weganie czują się oburzeni. Ha, skąd to wiem? Ponieważ byłam świadkiem, jak napisano do mnie na jednym z forów internetowych, że "to nie może być prawda, a moja dietetyk jest NIETOLERANCYJNA". Czyżby ktoś odrzucał badania naukowe strony przeciwnej konformistycznie  okopując się na swoim stanowisku i obrzucając jabłkami każdego, kto przychodzi z inną ideą? "Ponoć ci INNI też mają swoje badania udowadniające, że mięso jest zdrowe" napisane z przekąsem na jakimś forum wegańskim, źródła nie pomnę. "Ja nie wierzę w serki light takich dietach" i wymowna cisza po uzyskaniu odpowiedzi, że takich rzeczy się w diecie nie mam...
Może jestem przewrażliwiona, ale zdziwiło mnie, że na większości portali społecznościowych weganie i wegetarianie promują się jako skrajnie tolerancyjni ludzie, przecież biorą pod uwagę prawa zwierząt i jako nieliczni dosłownie i w przenośni stają w opozycji do szowinizmu gatunkowego (2), dlaczego więc stają się szeroko pojętymi szowinistami w stosunku do osób mówiących wprost: "Jem mięso, bo mi smakuje, i nie obchodzą mnie prawa zwierząt"? O czym możemy mówić w takim wypadku? O ogromnym zaangażowaniu w los zwierząt czy o nietolerancji względem osób, które dokonują innego wyboru, niż my? Piszę "weganie", ale nie wegan i wegetarian jako grupe społeczną mam na myśli. Problem interesuje mnie raczej jako zjawisko, które tej grupy w dużej mierze może dotyczyć, podobnie jak wegetarian może dotyczyć niechęć względem wegan itd.
Skąd więc uprzedzenie? Skąd stereotyp osoby wszystkożernej jako nietolerancyjnej i zamkniętej mentalnie na prawa zwierząt? I skąd pojawia się to u osób, które właśnie za najbardziej tolerancyjne uważają?
Na większości forów internetowych własnie wegańskich i wegetariańskich można znaleźć temat dotyczący problemów z jedzeniem w gościnie (nie przygotowuje się nic dla wegan, oraz w drugą stronę, wszystkożercy nie dostają mięsa u wegetarian). Argument, który dla mnie wybił się na plan pierwszy w obronie swojego wyboru niepodawania mięsa gościom wszystkożernym przez wegetarian jest taki, że: "wszystkożerca może zjeść wszystko, wegetarianin i weganin nie ma już takiej możliwości", gdzie dalej w domyśle następowało, że wszystkożerca jak raz nie zje mięsa nic mi się nie stanie, więc może się w jakiś sposób "poświęcić" u wegetarianina w gościach i "poszerzyć swoje ciasne mięsne horyzonty". Nie będę tutaj nikogo cytować, dawać odnośników do konkretnych postów, byłoby to bezsensowne, ale dziwi mnie zajmowanie takiej pozycji i specyfika pojawiających się głosów  Dlaczego kampania "drobiowych przekąsek" obrzydza wegetarian, ale kampania "5 porcji" już przechodzi bez echa? Każdy z nas ma prawo głosu, jak wyżej wspomniani wyznawcy Reformy Ogromnej Cebuli.
Ponieważ zaś każdy kij ma dwa końce i każdego kota ogonem można odwrócić, zastanawia mnie jakby się poczuł wegetarianin czy weganin w pozycji wszystkożercy. Głos: "Nie będę przygotowywał czegoś specjalnie dla niego, bo jada mięso?" można przełożyć w drugą stronę: "Po co mam robić coś specjalnie dla niego, bo jada mięso?".
Już słyszę, jak wielu zapala się czerwona lampka z hasłem DYSKRYMINACJA oraz święty sztandarowy argument, że u wegetarianina wszystkożerca może zjeść wszystko, ale w drugą stronę to nie działa. Dobre, zgodzę się z tym stwierdzeniem, bo nie raz byłam postawiona w sytuacji, gdzie zaproszona na obiad miałam do wyboku jedną sałatkę (reszta z mięsem) i ziemniaki. Przypominam jednak, że jeżeli my, wegetarianie, chcemy uchodzić za osoby tolerancyjne, czyli akceptujące inność otaczających nas osób, musimy wziąć pod uwagę, że jakkolwiek w naszym odczuciu mieso to zlo wcielone - istnieją ludzie, którzy to mieso jedzą i bycie TOLERANCYJNYM wymaga od nas NIEPOTĘPIANIA ludzi za ich inność. Uważam, że można (poza czasem obiadu, rzecz jasna) porozmawiac na temat produkcji masowej mięsa, jaj, mleka... Ale na Boga, nie krytykujmy zawartości talerzy innych ludzi, jeżeli nie chcemy sami zostać skrytykowani!
A już chyba najbardziej działa mi osobiście na newry stwierdzenie, że przejście na weganizm to wyższa forma - nie wiem, zrozumienia, oświecenia? oraz że każdy wegetarianim prędzej czy później przejdzie na weganizm, bo to "naturalna kolej rzeczy". Co mnie razi i działa jak płachta na byka to mówienie o weganiźmie w sposób zbliżony do doktryny religijnej. Weganizm, a i owszem, posiada swoja filozofię, która może być podobnie jak Buddyzm sposobem na życie, jednak nie powinno się tego chyba traktować w sposób aż tak bardzo uduchowiony. To moje osobiste zdanie, które swojego czasu próbowałam zmienić. Doświadczenie to wyrobiło we mnie z jednej strony ogromne poczucie empatii względem zwierząt, z drugiej strony wywołało obrzydzenie względem nabiału. Nie uważam jednak, by traktowanie weganizmu jako wyższej formy wegetarianizmu było czymś słusznym - czy jako wegetarianka mam się czuć "gorsza", bo jem nabiał, a weganie są "lepsi", bo tego nabiału nie jedzą? Czy weganie nie mogą być po prostu RÓŻNI od wegetarian? Skąd to stopniowanie? Określenie "wyższa forma" od razu wywołuje u mnie asocjacje emocjonalne i jestem jak najbardziej przeciwna wykorzystywaniu go w odniesieniu do weganizmu. Nasz język i sposób mówienia kształtuje nasz odbiór świata i nasze myślenie - i mam nadzieję, że coraz więcej osób zacznie zwracać na to uwagę.
Kończąc mój dzisiejszy esej, mam taką cichą nadzieję, że kiedyś nastanie czas, kiedy weganie, wegetarianie i wszystkożercy będą grupą na tyle tolerancyjną, by siąść razem przy wspólnym stole, zastawionym wszystkimi produktami spożywczymi - tak, tymi odzwierzęcymi również! - i zjeść posiłek bez komentowania swoich talerzy, i bez ukradkowych spojrzeń i skrzywień posyłanych na zmianę a to sałacie, a to kotletowi.

Tolerancji i miłości!

A komu się nie podobało proszę o komentarz :)



.
(**) Tutaj zapraszam do badania China Study, niemal Biblii każdego wegetarianina i weganina, pragnącego udowodnić swoje racje. Fakt, autor wykazał, że nadmiar białka zwierzęcego podnosi niebotycznie i prawdopodobieństwo i zachorowalność na raka i nowotwory, nigdzie jednak nie zostało udowodnione, że TYLKO białko jest wszystkiemu winne. Biorąc pod uwagę sposób obróbki i konserwowania obecnie dostępnych w sklepach produktów spożywczych, leki, środki czystości (tak, tak - mowa o płynie do mycia naczyń) - trzeba chyba najpierw zadać pytanie, jaki efekt koktajlu wywołujemy u siebie mieszając składniki antyperspirantu, płynu do płukania tkanin i odświeżacza powietrza? Tylko białko jest złe?
(1) wbrew temu, co zwolennicy i kobiety karmiące udowadniają na każdym kroku - przypominam, gdyby każda kobieta mogła wykarmić dziecko nie stworzono by mleka zastępczego, ale o jego nadużywaniu to już inny wpis i inna historia.
(2) Źródło: http://pl.wikipedia.org/wiki/Szowinizm_gatunkowy, zresztą chwała weganom za to; moim osobistym zdaniem to, co się dzieje w przemyśle mleczarskim, nabiałowym i przy masowej produkcji jaj woła o pomstę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz