poniedziałek, 17 czerwca 2013

Decoupage - Martwe ptaszysko w mojej kuchni

Dzisiaj będzie o integralnym elemencie naszego życia - bez niego ani rusz, nie zrobiłoby się nic. Zawsze do nas wraca, niezależnie od wieku, miejsca zamieszkania czy preferencji czegokolwiek.

Chodzi o zabawki :) Każdy chyba zna sytuację, kiedy tata/wujek/dziadek kupuje zabawkę "niby to" synowi/siostrzeńcowi/bratankowi/wnuczkowi, a potem osobiście ją "testuje", mało tego, jeszcze się wypiera, jakoby się bawił! Po prostu rozkosz :) Mało znam osób, które otwarcie przyznają się do tego, że lubią się pobawić taką kolejką czy zdalnie sterowanym samochodzikiem - a przecież nie ma w tym nic złego.

Tylko że jak już się kupuje jakieś zabawki, to powinien być to zakup przemyślany, i nie koniecznie mówię tu o certyfikatach czy atestach. Wychodzę z założenia, że zabawka przeznaczona dla dziecka powinna być ładna, jeżeli nie twórcza, artystyczna czy choćby tylko estetyczna. Mierzi mnie oglądanie tego całego chińskiego szajsu, w nie pasujących kolorach, wykonane z cienkiego plastiku i ścierających się naklejek.

Mam też słabość do zabawek drewnianych, jakkolwiek są one dość drogie. Kiedy Potwór dostaje coś drewnianego, sama cieszę się jak głupia i bawię się nimi nawet, kiedy syn już się zajmie czym innym - mają taki urok, swój konkretny charakter przyczajony gdzieś między słojami czy sękami... Uwielbiam!

Jednak dziś, w dobie wszechogarniającej chińszczyzny i tandety nawet drewnianym zabawkom się dostało...

Mama moja sprezentowała Potworowi ludowego ptaszka na drągu do prowadzenia. Ptaszek jest na kółkach i macha skrzydełkami podczas jazdy, klaskając przy tym donośnie. Zabawka jest fajna, nie przeczę. Tylko została ozdobiona w sposób, który mnie od pierwszego momentu doprowadza do szewskiej pasji.

Ptaszek wygląda TAK:



Zawsze, kiedy na wykonywanych przeze mnie zdjęciach jakieś kolory wychodzą zblakłe, pastelowe czy jakkolwiek przekłamane mogę to zrzucić na aparat w komórce, kiepskie oświetlenie czy po prostu moją niechęć do kolejnej próby wykonania dobrej foty, której i tak nie mogę akurat zrobić - i zamieszczam co mam. Tym razem zdjęcie w pełni oddaje upiorność tej zabawki. Kawał drewna, pomalowany jakąś żółtą farbą - a na tym jakieś wstrętne maziaje - na moje oko ktoś wziął związał dwa markery, pomachał nimi na szybkiego po tym ptaszku i na stragan.
Nie pytałam, ile mama zapłaciła za tę maszkarę, Kuba ją lubi, mnie obrzydza.
To nie jest tak, że mam coś przeciw ludowości - tylko na Boga, niech to jakoś wygląda!
Na przykład tak: (fotę ściągnęłam z netu, jak szukałam inspiracji, a teraz nie pamiętam, skąd brałam... ale i tak zamieszczam, z zaznaczeniem, że fota nie moja!)


Widzicie różnicę? Jest zasadnicza! Twórczość ludowa też ma swoje określone wzory zdobnicze - w końcu po tym można się zorientować, w jakim rejonie polski się jest, czy na Kujawach, czy na Mazowszu, czy na Śląsku. I szczerze wątpię, czy w zakres twórczości i zdobnictwa ludowego wchodzą markery :/

Wygrzebałam zatem moje materiały do decoupage'u, grunt i papier ścierny, najpierw wyszorowałam ptaszka druciakiem i umyłam, potem zagruntowałam i powiesiłam :)




Jak wyschło, przeleciałam papierem ściernym do gładkości, pomalowałam reszteczką akryli Amsterdam - drżałam tylko, by starczyło - a wystarczyło na styk :) Powiesiłam, schnie!



Jutro powtórka z papieru ściernego i detale. A potem lakier. A potem więcej lakieru :)

Ptaszek nabiera wyglądu jakiegoś lepszego, nie ma tej pastelowej żółci, wstrętnego markera, który przebijał nawet przez grunt - masakra.

A ubaw mam po pachy, bo nie miałam tego drobiu gdzie wieszać do wyschnięcia. Najpierw po zagruntowaniu powiesiłam go na lampie w dużym pokoju, potem po pomalowaniu wyczaiłam gwóźdź na półce w kuchni - i powiesiłam go na kawałku włóczki na tymże gwoździu. Wisi sobie, kruszeje... znaczy, tfu! schnie i czeka na kolejny dzień, aż oprawię go do końca.

I taki drób w kuchni mogę mieć - sztuczny :D

Nie szyłam ostatnio, chociaż od pomysłów głowa pęka, za to zabrałam Potwora do lasu, na kilka ładnych godzin. Korzystaliśmy z pięknej pogody - warto było.


Na rzecz zdjęcia Potwór naciągnął sobie czapę na oczy i śmiał się w głos.

Ostatnie dni spędziliśmy właśnie na spacerach i szwendaniu się po różnych miejscach. Jakoś tak wolę się nacieszyć pogodą, bo jak znowu lunie, to będzie padać przez tydzień - uroki życia w kotlinie. Szycie i reszta może poczekać póki pięknie słońce świeci!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz