Miałam szyć kilka rzeczy - upatrzyłam sobie w Burdzie fajną bluzkę, drugą, równie uroczą na papavero.pl, oczywiście wykroje zaznaczone, już niemal przygotowane i nic z tego, bo dostałam zlecenie, dość niecodzienne. Siostra moja przygarnęła dwa małe kotki, wyłowione z wora z rzeki. Tak, zgadza się - jakaś dziewczyna wyłowiła worek z rzeczki i znalazła dwa (żywe jeszcze) kocięta. Ile ich tam było, a nie przeżyło - nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Dziewczyna, która maluchy wyłowiła, zaprawiona w kocich bojach, maluszki odchowała dopóki nie skończyły 4 tygodni i wydała dalej - J. chciała najpierw wziąć dziewczynkę, ale kotka tak płakała za bratem, że zanim odjechali wróciła po chłopca.
Oba koty są czarne, zadziorne, maleńkie i łaknące miłości - dostały na imię Xena i Don Vita, w skrócie Vito.
Oto te dwa demony, całe czarne, jeszcze z błękitnymi oczętami - jak u ludzi, z czasem zmienią kolor, ale jeszcze nie wiadomo, na jaki.
Małe bidoty na razie śpią w pudełku, w środę siostra przywiozła mi kosz kupiony gdzieś na jakiejś wyprzedaży, jakiś szlafrok i polar, żeby zrobić maliznom legowisko. Wszystko oczywiście kupione w lumpie, na tym polu doskonale się z J. rozumiemy :)
Oto kosz:
Kartka i centymetr wzięły się z tego powodu, że wymierzałam sobie własnie to ustrojstwo, kiedy olśniło mnie, że trzeba zrobić fotę. Oczywiście pomocnik i interesant do wszystkiego musiał wścibić nochal, mój kochany Mistrz Drugiego Planu :)
Jak już pomierzyłam, przed obiadem uszyłam materacyk.
umacniane fizeliną, obowiązkowo! |
więc jechałam żelazkiem, jechałam... |
... i wyskoczyłam z ponad pół metra fizeliny - a ledwo co kupowałam |
uszyty materacyk - lewa strona |
uszyty materacyk - prawa strona |
zostawiłam dziurę sporą na wsyp - i słusznie! |
do środka poszła pianka pocięta na kawałeczki, która wcześniej znajdowała się w dwóch jaśkach, kupionych w osławionym "Wszystko po 5 zł" za 3 zł sztuka; w roli lejka tekturka po mleku modyfikowanym |
Myślałam, że szlag mnie jasny trafi! Piankę na początku wsypałam do niebieskiego wypełnienia po dużym koszu wiklinowym, jak już się naupychałam tej pianki i zostało "troszeczkę" stwierdziłam, że głupia ze mnie baba, mogłam wsadzić tę piankę do worka na śmieci - łatwiej by mi było. Tak więc żeby nie kruszyć za bardzo przesypałam tę reszteczkę do siatki... i klęłam na czym świat stoi, bo pianka od siatki zaczęła się elektryzować... Normalnie pogratulować. Jakoś się w końcu udało, ale i tak po zaszyciu odkurzacz poszedł w ruch.
a potwór twardo pomagał... potem wyszło czemu :) |
widzicie ten uśmiech? :D |
Potem nastąpiła przerwa obiadowo-spacerowo-kolacyjna. O 20:00 stwierdziłam, że jadę z koksem dalej, bo jutro (w piątek znaczy się) J. przyjeżdża odebrać koszyk, więc musi być gotów. A że koszyk obżarty przez poprzedniego właściciela, poprosiła mnie siostra o zrobienie wsadu.
I tutaj szlag mnie jasny trafił po raz drugi. Fakt, starałam się jakoś przemyśleć tę konstrukcję, bo kokardki miały być z dwóch stron, koszyk jest profilowany, więc chciałam jakoś ładnie dopasować ten wsad, źle przemyślałam konstrukcję i zaczęły się schody - a to jakiś fragment wycięłam na odwrót ze złożonego materiału, czegoś tam wyszło za dużo i musiałam przycinać, coś innego sztukować, co chwilę kończyła się nitka, raz mi się nitka na prowadnicy zaplątała i tak naciągnęła, że igła trzasła z hukiem, jakieś odłamki poleciały na mieszkanie, dziękowałam Bogu, że zakładam okulary do szycia a dziecko śpi - normalnie koszmar. Nienawidzę, kiedy po szyciu zostaje mi dużo malutkich ścinków - wydaje mi się wtedy, ze robię coś nie tak, sporo muszę poprawiać, docinać, jakoś tak niechlujnie się wtedy czuję i najchętniej zaczęłabym szyć od nowa.
W końcu jednak uszyłam do końca. Była godzina 0:30.
Zabrałam koszyk, materac i cały majdan na kafelki pod nieśmiertelną łazienką (Wszędzie pełno zabawek Potwora, nie chciało mi się ogarniać do zdjęcia) i efekt pod spodem.
ile ja się nakombinowałam nad tym nieszczęsnym profilowanym frontem... na szczęście wyszedł ładnie! koroneczka była wykończeniem koca - koc made for Ikea |
kokardy - miały być kokardy - więc poszłam na łatwiznę i zamiast szyć sznurki, na co już cierpliwości nie miałam, wciągnęłam zwykła satynową wstążkę |
"zad" koszyka |
a tak prezentuje się całość z materacykiem w środku, obowiązkowo pikowanym dwóch miejscach, żeby się nie puszył i trzymał kształt w poziomie |
a na tym zdjęciu wyszedł prawie jak szezlong :D |
Szyło się ścierwiasto, jak nigdy. Skończyłam chyba tylko dlatego, że miałam na względzie te dwie czarne bidoty. Cieszę się, że znalazły dobry dom - okrucieństwo ludzi nie zna czasem granic. Nie łaska było kotki wysterylizować? Nie byłoby problemu z kociętami.
Dobra, skoro praca skończona, a tu znowu wybiła 1 w nocy, chyba pora iść na zasłużony odpoczynek. Chyba położę się w koszyczku - Synuś się przymierzał i mu pasowało, może faktycznie będzie wygodnie?
^_^
"ścierwiasto" :D (moje nowe ulubione słowo!)
OdpowiedzUsuńA koszyk PRZEPIĘKNY!!! chylę czoła i notuję sobie u kogo taki zamówię ;). A koty czarne są cudowne! sama mam takie czarne futro i nie wiem jak ja bym bez niego żyła :)
Super to wyszło , tak profesjonalnie :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam !