piątek, 14 czerwca 2013

Moje szycie - Kosz dla Kociątek

Miałam szyć kilka rzeczy - upatrzyłam sobie w Burdzie fajną bluzkę, drugą, równie uroczą na papavero.pl, oczywiście wykroje zaznaczone, już niemal przygotowane i nic z tego, bo dostałam zlecenie, dość niecodzienne. Siostra moja przygarnęła dwa małe kotki, wyłowione z wora z rzeki. Tak, zgadza się - jakaś dziewczyna wyłowiła worek z rzeczki i znalazła dwa (żywe jeszcze) kocięta. Ile ich tam było, a nie przeżyło - nie wiem. I nie chcę wiedzieć. Dziewczyna, która maluchy wyłowiła, zaprawiona w kocich bojach, maluszki odchowała dopóki nie skończyły 4 tygodni i wydała dalej - J. chciała najpierw wziąć dziewczynkę, ale kotka tak płakała za bratem, że zanim odjechali wróciła po chłopca.
Oba koty są czarne, zadziorne, maleńkie i łaknące miłości - dostały na imię Xena i Don Vita, w skrócie Vito.
Oto te dwa demony, całe czarne, jeszcze z błękitnymi oczętami - jak u ludzi, z czasem zmienią kolor, ale jeszcze nie wiadomo, na jaki.
Małe bidoty na razie śpią w pudełku, w środę siostra przywiozła mi kosz kupiony gdzieś na jakiejś wyprzedaży, jakiś szlafrok i polar, żeby zrobić maliznom legowisko. Wszystko oczywiście kupione w lumpie, na tym polu doskonale się z J. rozumiemy :)

Oto kosz:





Kartka i centymetr wzięły się z tego powodu, że wymierzałam sobie własnie to ustrojstwo, kiedy olśniło mnie, że trzeba zrobić fotę. Oczywiście pomocnik i interesant do wszystkiego musiał wścibić nochal, mój kochany Mistrz Drugiego Planu :)
Jak już pomierzyłam, przed obiadem uszyłam materacyk.
umacniane fizeliną, obowiązkowo!

ten fragment to obszycie szlafroka; myślałam, że z fizeliną to się nada,
już nieco sztywniejsze, ale kit z tym, musiałam dodatkowo umacniać,
bo ta biała fizelina trzymała się na słowo honoru
i nie bardzo dawała radę

więc jechałam żelazkiem, jechałam...

... i wyskoczyłam z ponad pół metra fizeliny - a ledwo co kupowałam


uszyty materacyk - lewa strona

uszyty materacyk - prawa strona

zostawiłam dziurę sporą na wsyp - i słusznie!

do środka poszła pianka pocięta na kawałeczki,
która wcześniej znajdowała się w dwóch jaśkach,
kupionych w osławionym "Wszystko po 5 zł"
za 3 zł sztuka;
w roli lejka tekturka po mleku modyfikowanym


Myślałam, że szlag mnie jasny trafi! Piankę na początku wsypałam do niebieskiego wypełnienia po dużym koszu wiklinowym, jak już się naupychałam tej pianki i zostało "troszeczkę" stwierdziłam, że głupia ze mnie baba, mogłam wsadzić tę piankę do worka na śmieci - łatwiej by mi było. Tak więc żeby nie kruszyć za bardzo przesypałam tę reszteczkę do siatki... i klęłam na czym świat stoi, bo pianka od siatki zaczęła się elektryzować... Normalnie pogratulować. Jakoś się w końcu udało, ale i tak po zaszyciu odkurzacz poszedł w ruch.
a potwór twardo pomagał...
potem wyszło czemu :)
widzicie ten uśmiech? :D
Potem nastąpiła przerwa obiadowo-spacerowo-kolacyjna. O 20:00 stwierdziłam, że jadę z koksem dalej, bo jutro (w piątek znaczy się) J. przyjeżdża odebrać koszyk, więc musi być gotów. A że koszyk obżarty przez poprzedniego właściciela, poprosiła mnie siostra o zrobienie wsadu.
I tutaj szlag mnie jasny trafił po raz drugi. Fakt, starałam się jakoś przemyśleć tę konstrukcję, bo kokardki miały być z dwóch stron, koszyk jest profilowany, więc chciałam jakoś ładnie dopasować ten wsad, źle przemyślałam konstrukcję i zaczęły się schody - a to jakiś fragment wycięłam na odwrót ze złożonego materiału, czegoś tam wyszło za dużo i musiałam przycinać, coś innego sztukować, co chwilę kończyła się nitka, raz mi się nitka na prowadnicy zaplątała i tak naciągnęła, że igła trzasła z hukiem, jakieś odłamki poleciały na mieszkanie, dziękowałam Bogu, że zakładam okulary do szycia a dziecko śpi - normalnie koszmar. Nienawidzę, kiedy po szyciu zostaje mi dużo malutkich ścinków - wydaje mi się wtedy, ze robię coś nie tak, sporo muszę poprawiać, docinać, jakoś tak niechlujnie się wtedy czuję i najchętniej zaczęłabym szyć od nowa.
W końcu jednak uszyłam do końca. Była godzina 0:30.
Zabrałam koszyk, materac i cały majdan na kafelki pod nieśmiertelną łazienką (Wszędzie pełno zabawek Potwora, nie chciało mi się ogarniać do zdjęcia) i efekt pod spodem.


ile ja się nakombinowałam nad tym nieszczęsnym profilowanym frontem...
na szczęście wyszedł ładnie!
koroneczka była wykończeniem koca -
koc made for Ikea

kokardy - miały być kokardy - więc poszłam na łatwiznę
i zamiast szyć sznurki, na co już cierpliwości nie miałam,
wciągnęłam zwykła satynową wstążkę

"zad" koszyka



a tak prezentuje się całość z materacykiem w środku,
obowiązkowo pikowanym  dwóch miejscach,
żeby się nie puszył i trzymał kształt w poziomie

a na tym zdjęciu wyszedł prawie jak szezlong :D


Szyło się ścierwiasto, jak nigdy. Skończyłam chyba tylko dlatego, że miałam na względzie te dwie czarne bidoty. Cieszę się, że znalazły dobry dom - okrucieństwo ludzi nie zna czasem granic. Nie łaska było kotki wysterylizować? Nie byłoby problemu z kociętami.
Dobra, skoro praca skończona, a tu znowu wybiła 1 w nocy, chyba pora iść na zasłużony odpoczynek. Chyba położę się w koszyczku - Synuś się przymierzał i mu pasowało, może faktycznie będzie wygodnie?
^_^

2 komentarze:

  1. "ścierwiasto" :D (moje nowe ulubione słowo!)
    A koszyk PRZEPIĘKNY!!! chylę czoła i notuję sobie u kogo taki zamówię ;). A koty czarne są cudowne! sama mam takie czarne futro i nie wiem jak ja bym bez niego żyła :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Super to wyszło , tak profesjonalnie :)

    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń